Kabały, w którą wpakował rząd minister Waszczykowski zwracając się do Komisji Weneckiej - zapewne nie dało się uniknąć. Na pewno jednak można było ją rozegrać w sposób, który nie kończyłby się żywiołowym rozpowszechnianiem tzw. mema "Kończ Waszcz, wstydu oszczędź".
Wiele wskazuje na to, że Minister Spraw Zagranicznych zwrócił do Komisji Weneckiej na swoją zgubę. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że gdyby nie zrobił tego Witold Waszczykowski, do tej samej komisji sprawa nowych przepisów, dotyczących Trybunału Konstytucyjnego trafiłaby i tak, tyle że z inicjatywy opozycji. Skoro zaś było to nieuchronne, istotny był nie tyle fakt, co inicjatywa i czas, w którym się ją realizuje. Witold Waszczykowski zwrócił się do komisji w grudniu, kiedy uliczne protesty KOD zdawały się nabierać rozmachu i było już oczywiste, że dyskusja wokół Trybunału nie dokona szybko żywota, jak wiele innych słomianych ogni naszego życia publicznego. Jednak do ocen instytucji europejskiej odwołał się właśnie Waszczykowski, a nie KOD, PO czy Nowoczesna. Tym samym to nie one na tym kroku zyskały, choć przecież mogły. Warto o tym pamiętać, nawet oceniając Waszczykowskiego bardzo surowo.
Wstępem do chaosu i pomieszania, jaki zapanował w obozie rządzącym ostatnio, w związku z projektem opinii Komisji Weneckiej była kilkudniowa wizyta jej członków w Polsce. Relacjonując spotkania z wizytatorami każdy, kto z nimi rozmawiał zapewniał, że uważnie wysłuchawszy podzielili oni jego poglądy. Były to oczywiście wierutne bzdury, podobnie jak sama inicjatywa Waszczykowskiego - obliczone na krótkotrwały efekt w mediach, i kompletnie oderwane od rzeczywistości. Ta zaś polegała na zebraniu informacji i stanowisk zaangażowanych w spór o TK stron, wysłuchaniu ich i co najwyżej uprzejmym kiwaniu głową.
Członkowie Komisji Weneckiej nie przyjechali do Polski wspierać takich czy innych pomysłów, tym bardziej, że część z opisywanych po spotkaniach jako popierane - miało wyraźnie wariacki i sprzeczny z elementarnymi zasadami prawa konstytucyjnego charakter. Oni tylko zbierali informacje dodatkowe, bo przypomnijmy - rolą komisji jest ocena rozwiązań prawnych, a w ich sprawie decyzje dawno już wtedy zapadły.
Katastrofa nastąpiła dopiero ostatnio. Ujawnienie projektu opinii Komisji Weneckiej mimo nader czytelnie okazywanego wzburzenia szefa MSZ i rządzących nie jest niczym nadzwyczajnym. Bywało tak i wcześniej, w innych sprawach, i mówiąc szczerze - zawsze tak będzie, jeśli za ściśle poufny ktoś uprze się uważać dokument, rozsyłany do grubo ponad setki osób, kilkudziesięciu ambasad oraz wszystkich uczestników danego postępowania. Kto uważa, że budzący gdzieś emocje dokument, kolportowany w takiej ilości da się zachować w tajemnicy, jest - najłagodniej mówiąc - naiwny. A od polityków i dyplomatów naiwności raczej nie należy oczekiwać, i nie naiwność jest ich istotną cnotą.
Minister Waszczykowski na ujawnienie draftu (który w formie już oficjalnej opinii i tak zostałby upubliczniony najdalej za kilka dni) zareagował kompulsyjnie i niepotrzebnie. W poniedziałek napisał list, najogólniej domagając się wyrazów ubolewania za ujawnienie projektu. Zwróciło to jeszcze baczniejszą uwagę opinii publicznej na nieco już zakurzoną sprawę, ujawniając przy tym jak istotne ma ona znaczenie dla rządzących. Zbędność tego posunięcia to jednak drobiazg, w porównaniu z absurdalnością kolejnego.
Po poniedziałkowym liście minister słowem nie wspomniał o tym, co w MSZ wymyślono dopiero wczoraj - że z powodu ujawnienia projektu opinii, należy przełożyć jej wydanie. Z przyszłego tygodnia na czerwiec. Oficjalne wyjaśnienie, podane przez wiceministra spraw zagranicznych "by uniknąć atmosfery wzmożonej walki politycznej" brzmi absolutnie idiotycznie, z przynajmniej kilku powodów:
- opinia Komisji Weneckiej ma charakter prawny, nie polityczny, i związany z europejskimi zasadami prawa, a nie polskimi zasadami prowadzenia sporu politycznego
- atmosfery wzmożonej walki politycznej nie da się uniknąć tak długo, jak długo nie zniknie podstawa politycznego sporu, czyli pat w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Z pata zaś nie ma wyjścia (gdyby było - już zostałoby wykorzystane), jak długo opinia komisji, będąca wskazówką wyjścia - nie zostanie oficjalnie opublikowana
- najlepiej zdaje sobie sprawę z tego sam szef MSZ, który osobiście przyczynił się do wzmożenia walki politycznej, zarówno samym wystąpieniem o opinię, jak histeryczną reakcją na ujawnienie jej projektu
Mówiąc językiem futbolowym, szef MSZ zakiwał się własnymi działaniami.
Przyszłość Witolda Waszczykowskiego nie wygląda dziś dobrze. Nie dość, że zwrócenie się do Komisji Weneckiej nie było, jak twierdzą politycy PiS, uzgodnione z prezesem Kaczyńskim (co jest najwyraźniej istotną usterką takiej decyzji), to jeszcze prezes publicznie uznał ją ostatnio za błąd. Na dodatek epistolograficzną szamotaniną minister wzburzył nieco już osiadły muł, i nic nie osiągając ściągnął na sprawę Komisji Weneckiej i TK baczną uwagę nie tylko w kraju, ale i w Europie. Witold Waszczykowski niestety dla siebie - nie ma też istotnego wsparcia w samej partii; nie pełni w niej funkcji, nie jest tzw. baronem, nie stoi za nim żadna wymagająca uwzględnienia grupa polityczna. Mówiąc wprost - nikt go nie obroni przed rozliczeniem za popełnione błędy.
Nieoficjalnie politycy PiS przewidują już rychłe odejście kłopotliwego ministra. Waszczykowski z dużym zaangażowaniem przygotowuje lipcowy szczyt NATO w Warszawie i Światowe Dni Młodzieży. Po odwołaniu Komendanta Głównego Policji pozbywanie się kolejnej angażującej się w to osoby nie zrobi wprawdzie dobrego wrażenia, ale po pierwsze - można to zrobić i już po wakacjach, bo co minister mógł w sprawie Trybunału i Komisji Weneckiej popsuć - już popsuł. Znamy nawet projekt opinii, o którą na swoją zgubę wystąpił. Po drugie zaś - istnieje zgrabny w przekładaniu na język naszej debaty publicznej sposób na wyjaśnienie jego dymisji: jeśli zasiadający dziś w Parlamencie Europejskim poseł PiS Janusz Wojciechowski odejdzie stamtąd w kwietniu do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego - zwolni tym miejsce dla kolejnej pod względem liczby uzyskanych głosów osoby z listy PiS w tym samym okręgu. A tak się szczęśliwie składa, że tą osobą jest akurat Witold Waszczykowski, dla którego funkcja w PE będzie sposobem na wyjście z opresji z twarzą.
Po zapewne krytycznej opinii Komisji Weneckiej następca Witolda Waszczykowskiego w MSZ będzie miał w tej sprawie czyste konto, co z kolei będzie pewnie respektowane przez partnerów europejskich.
Powyższy opis przyspieszonego zużywania się autorytetu szefa MSZ niestety nie ma najmniejszego wpływu na rozwiązanie problemu samego Trybunału Konstytucyjnego i jego wykreowanej przez Waszczykowskiego pochodnej - Komisji Weneckiej. Kolejne potyczki w trwającej od kilku miesięcy bitwie o Trybunał to za kilka dni - jego własny wyrok w sprawie uchwalonych przez PiS przepisów ustawy o TK, a potem publikacja opinii Komisji.
Kolejny - to wygaśnięcie 27 kwietnia kadencji kolejnego z sędziów Trybunału, prof. Mirosława Granata. Dziś nie sposób powiedzieć, kto zajmie jego miejsce.
Od kilku tygodni urzędujących sędziów TK mamy 12. Przyjęta przez PiS ustawa o TK nakazuje Trybunałowi orzekanie w składzie co najmniej 13 sędziów. Konstytucja mówi, że sędziów winno być 15, tymczasem poza 12 urzędującymi jest jeszcze 6 sędziów TK: 3 zaprzysiężonych, ale wg TK wybranych na miejsca już zajęte, i 3 wcześniej wybranych na te miejsca, ale niezaprzysiężonych.
I z tego właśnie ma nam pomóc wyjść opinia Komisji Weneckiej, a nie z kłopotów ministra czy rządu.