Nie przeczę, że mamy 4 czerwca 2014 roku co świętować. Pamiętając rzeczywistość sprzed 25 lat nie sposób się o to sprzeczać. Kiedy jednak z powodu tego świętowania będę tkwił w korku, wywołanym nadzwyczajnym zgromadzeniem prezydentów i innych VIP-ów, nie będę raczej zwolennikiem takich oficjalnych obchodów.
Oficjalne obchodzenie to rzecz trudna. Właśnie przez to, że coraz częściej ma się je ochotę obejść/objechać gdzieś bokiem. Tym bardziej, że od ciężko doświadczonych przez PRL ludzi, którzy w istocie mają co świętować, istotniejszy jest dziś ówczesny student, a dziś Prezydent Stanów Zjednoczonych. Barack Obama uświetnia uroczystość obecnością tego, co reprezentuje - i za to mu dzięki.
Wszyscy jednak wiemy, że sama ta obecność kradnie nam wszystkim wielką część uwagi, którą powinniśmy bez reszty poświęcić sobie nawzajem. Usiąść np. przy obiedzie i opowiedzieć dzieciom, o co właściwie chodziło w wyborach 4 czerwca 1989. Powiedzieć szczerze, jakie się miało kłopoty, co się robiło. Czy rozdawało się ulotki ze stolika Komitetu Obywatelskiego, czy jakieś inne, czy nic się nie rozdawało. Chodziło się do szkoły, czy do pracy na etacie. Co można było dostać w sklepie, obejrzeć w telewizji. Co się jadało i piło, w czym się prało, jakim, i czy w ogóle jeździło się samochodem itd.
Sama taka opowieść z perspektywy ćwierćwiecza pokaże, co właściwie świętujemy. Trzymając w szufladzie nieosiągalny kiedyś paszport, dziś już w Europie obywatelom krajów UE zresztą niepotrzebny, bez skrępowania "hejtując" nielubianych, a wybierając lubianych polityków, bezpieczni pod ochroną gwarancji NATO.
W ciągu ostatnich 25 lat udało nam się podważyć sens uroczystości w najoczywistszy sposób wymagających powagi, jak 11 listopada czy 10 kwietnia. Dziś odmawiamy sobie jeszcze istotnej jego części zapominając o istocie święta 4 czerwca, a jego rangę oceniając po tym, kto nas przy tej okazji odwiedził.
Tkwimy w korkach, na ekranach obserwując świętujących według scenariusza i protokołu VIP-ów rodzimych w towarzystwie VIP-ów z zagranicy. Zapominając o osobistym wymiarze święta. Jak często bywa z uroczystościami. Które trzeba jakoś obejść...