Platforma ucieka do przodu i jeszcze przed wyborami swojego przewodniczącego chce wskazać kandydata w majowych wyborach prezydenckich. Już dziś Grzegorz Schetyna ma na ten temat rozmawiać z Donaldem Tuskiem, który według dzisiejszego sondażu "DGP" i RMF FM jest najlepszym kontrkandydatem dla urzędującego prezydenta. Sęk jednak w tym, że dziś jedynym istotnym.
Zarząd PO uporządkował wczoraj wieczorem plan swoich działań na najbliższe tygodnie i miesiące. Po pierwsze - ukonstytuowanie władz Senatu, po drugie - stworzenie sprawnego klubu parlamentarnego, po trzecie - wskazanie kandydata w wyborach prezydenckich, i dopiero jako krok czwarty - opisane statutem powszechne wybory przewodniczącego partii po zakończeniu czteroletniej kadencji Grzegorza Schetyny.
Plan jest zrozumiały zarówno z punktu widzenia obiektywnych potrzeb, jak i samego przewodniczącego. Załatwiając korzystny dla PO podział władzy w Senacie i układając sprawnie działający klub w Sejmie przystępując do wyborów szefa partii Grzegorz Schetyna miałby na koncie trzy wyraziste sukcesy. Jego szanse na dalsze kierowanie Platformą na pewno by w związku z tym wzrosły, bo ani rozważająca kandydowanie marszałek Kidawa-Błońska, ani noszący się z podobnym zamiarem Borys Budka takiej serii sukcesów mieć na koncie nie będą.
Cały ten plan wali się jednak, jeśli Donald Tusk nie zechce się bić o prezydenturę w imieniu Platformy i szerzej - opozycji. Jego wczorajsze oświadczenie, że "Jeśli pojawia się taka jednoznaczna wola, żeby wspólnie budować kandydaturę, która ma największe szanse na zwycięstwo, to nikt nie powinien się wahać" brzmi jak starannie opracowany przekaz, mający dobrze brzmieć, ale niczego nie przesądzać. Zwłaszcza, że towarzyszył mu dodatek, że nie należy tego traktować jak deklaracji personalnej, bo "Dzisiaj jest przynajmniej kilka osób na polskiej scenie politycznej, które mają takie same, a może większe szanse, żeby przekonać tych wątpiących".
Opublikowany dziś sondaż, opracowany na zlecenie "Dziennika Gazety Prawnej" i RMF FM pokazuje, że po Tusku długo długo nie ma nikogo, kto mógłby w wyborach prezydenckich za nieco tylko więcej niż pół roku zagrozić Andrzejowi Dudzie. Co więcej - co trzeci badany uważa, że szans w starciu z obecnym prezydentem nie ma dziś ani Donald Tusk, ani Robert Biedroń, ani Małgorzata Kidawa-Błońska, ani Władysław Kosiniak-Kamysz, o obecnym szefie PO nawet nie mówiąc.
Gdyby w pierwszej turze wyborów wystartowała gromada partyjnych kandydatów (co jest naturalne, bo każde z ugrupowań korzysta przy tym z taniej promocji swojego wizerunku), ale nie będzie wśród nich lidera, to w drugiej turze może się to skończyć katastrofą. Bez premii za zjednoczenie.
Zdezorientowani wyborcy dostaną przed urnami karty z dwoma nazwiskami, na której Andrzej Duda górował będzie nad jednym z wielu znacznie mu ustępujących poparciem z pierwszej tury kandydatów, tyle że takim, który zdobył spośród nich najwięcej, bo np. kilkanaście procent głosów. Przerzucenie na niego głosów przez tych, którzy w pierwszej turze odpadli może w ogóle zniechęcić ich wyborców do udziału w drugiej turze i Andrzej Duda dzięki rozdrobnieniu opozycji - wygra z okazałą przewagą.
Donald Tusk i Grzegorz Schetyna przez całe lata zgodnie budowali wizerunek i siłę PO. Potem poróżnili się tak bardzo, że ponowne nawiązanie współpracy wydawało się niemożliwe. Dziś jednak kolejny raz obaj panowie mają przed sobą wybór istotny nie tylko dla siebie samych.
Przyszłość Grzegorza Schetyny kolejny raz w dużym stopniu zależy od decyzji Donalda Tuska - nakłonienie szefa Rady Europejskiej do udziału w kampanii może ułatwić mu zwycięstwo w wewnętrznych wyborach i kierowanie partią przez kolejną kadencję. Donald Tusk ma tę świadomość, jednak jego osobisty stosunek do Grzegorza Schetyny nie jest zapewne jedynym czynnikiem, który musi brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o przyszłości. Nie tylko swojej, ale też dotyczącej jego kraju, środowiska politycznego i ugrupowania, które sam stworzył.
Nie spodziewam się jej dziś, ale ciekaw jestem tej decyzji.