Nieoczekiwanie dość istotną rolę w wydarzeniach mijającego tygodnia odegrała korespondencja. Liczne pisma wysyłały do siebie najważniejsze instytucje w kraju. Czyżby to był renesans pięknej, a zanikającej ostatnio sztuki pisania listów?
Jeśli rzeczywiście obserwujemy odrodzenie, to nie tylko pisania, ale i zawierania w listach jakiejś treści i - co może istotniejsze - czytania ze zrozumieniem.
O tym ostatnim wspominam z powodu zamieszania wokół listu Kancelarii Prezydenta do Ambasady Rosyjskiej. Dotyczyło ono planowanego udziału Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach rocznicowych w Katyniu. Ambasador Grinin oświadczył jednak w niedzielę, że żadnego takiego listu nie dostał. To z kolei rozsierdziło szefa BBN Aleksandra Szczygłę, który zarzucił ambasadorowi wprowadzanie opinii publicznej w błąd...
Po kompromitującej przepychance na medialne oświadczenia ostatecznie stanęło na tym, że to my wszyscy źle zrozumieliśmy ambasadora, bo list wprawdzie jest, ale nie tak konkretnie mówiący o sprawie, jak tego oczekiwał ambasador.
Nie mniej kompromitujące - dla wszystkich chyba uczestników tego spięcia - jest to, że mimo dyplomatycznego przemilczenia gwałtowności wypowiedzi obu stron, nadal nie wiemy, czy w sprawie wyjazdu Lecha Kaczyńskiego do Katynia cokolwiek się wyjaśniło. Dalej prezydent jechać chce, a zaproszenie otrzymał tylko premier…
List - także nie taki, jakiego oczekiwał - prezydent otrzymał z kolei od Aleksandra Łukaszenki. Lech Kaczyński napisał w sprawie szykan wobec członków Związku Polaków na Białorusi. Otrzymana w tym tygodniu odpowiedź nie dość, że nie była zadowalająca, to jeszcze prezydenta przebił Radek Sikorski, który się z Łukaszenką po prostu spotkał. Po godzinie rozmowy znowu zapewnił, że będzie lepiej. "Męskie" rozmowy z politykami Białorusi zaczynają kandydatowi na kandydata na prezydenta wchodzić w krew...
I oto kolejne pismo - niejako ciąg dalszy poprzednich odcinków korespondencji. Premier Tusk otrzymał od prezydenta Kaczyńskiego odpowiedź na pytanie o haki na Radka Sikorskiego. I oto kolejne nieporozumienie - prezydent napisał mniej więcej tak: już Panu o nich mówiłem, jak Pan chce to opowiem o nich jeszcze raz, zapraszam. Premier odparł na to obcesowo, że skończył się czas prywatnych rozmów, z których się potem robi insynuacyjny użytek, i że tak, to mu się z prezydentem nie chce gadać…
I to najwyraźniej znak czasu: rozmowy zastępują teraz listy.
Premier nie chce gadać z prezydentem. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego w sprawie uszkodzonego Herculesa zamiast zadzwonić, pisze do szefa MON-u list. Sikorski nie gada z Kaczyńskim - nawet kiedy lecą tym samym samolotem. Łukaszenka, z którym nikt nie chce gadać, odpisuje na listy, ale nic z tego nie wynika.
Grinin chyba już w ogóle będzie milczał…
My, obserwatorzy, niewiele na tym wprawdzie skorzystamy, ale uczestnicy tego korespondencyjnego korowodu zaoszczędzą sobie zdenerwowania, jakie wywołuje rozmawianie ze sobą.