Masz jeszcze dobę na podjęcie decyzji. Zgłoszenie w konkursie na sędziego Sądu Najwyższego od tygodnia leży przed tobą na biurku - sprawdzone, gotowe do wysłania. Wydałeś w życiu setki wyroków, ale wciąż nie wiesz, czy powinieneś je wysłać. Cholera.
Od tygodni się o tym gada, w stołówce i w salach narad. Startować, czy nie? Legitymizować, czy kontestować? Jeszcze jako student nie miałbyś wątpliwości. Z pełnym przekonaniem podjąłbyś decyzję, i byłbyś gotów do upadłego jej bronić. Ale teraz masz doświadczenie i nie potrafisz już ocenić po której stronie byś się wtedy znalazł.
Uważasz się za niezłego sędziego. Spełniasz potrzebne kryteria, masz całkiem niezłe wyniki. Gdyby sytuacja była normalna - podjąłbyś rzeczową decyzję i czekał na wyniki. Ale teraz się tak nie da. Rzeczowość nie wystarczy. Czasem wręcz przeszkadza. Musisz jeszcze uwzględnić bezprawność, irracjonalność i układy - czynniki, od których przez całe sędziowskie życie stroniłeś. Musiałeś, bo to sędziowskie życie. Od czasu, kiedy jesteś sędzią unikasz wykroczeń, wizyt w klubach, zdjęć.
Irytuje cię krytykowanie słów o "nadzwyczajnej kaście". A co to, do cholery jest, jak nie nadzwyczajność, kiedy od twojej właśnie decyzji zależy, czy i na ile ktoś trafi do więzienia, ile zapłaci podatku albo jak często po rozwodzie będzie mógł widywać dzieci? Zwyczajna kasta ma takie uprawnienia? I wynikającą z ich stosowania odpowiedzialność?
Zapalasz papierosa. Niby rzuciłeś, ale w biurku są, na wypadek takich rozważań.
Tak nazwał tych, którzy trafią teraz do Sądu Najwyższego Ludwik Dorn. Dobre sobie - ten sam, którego całe lata nazywano "trzecim bliźniakiem", z rekomendacji PiS marszałek Sejmu prowadzający po nim psy, biorący lekarzy "w kamasze" arogant. Ale niegłupi.
Myślisz o Macieju. Ten nie miał problemu z podjęciem decyzji. Jego nominację na rejonowego przepchnął w KRS wuj, jakoś tam powiązany. Potem Maciej przeczołgał się jakoś do Sądu Okręgowego, teraz bez skrupułów wysłał aplikację na sędziego Sądu Najwyższego.
Cholera - myślisz - przecież ten facet ma stabilność wyroków 15 proc. gorszą od twojej! No dobra, może tylko 13. Nie mówiąc o dyscyplinarce za awanturę z sąsiadem. Temida, której służy, jest nie tylko ślepa, ale i niedorozwinięta, i nie czuje smrodu. Potrafi za to odbierać SMS-y ze wskazówkami. A jednak się zgłosił. Co więcej - ten matołek ma spore szanse, żeby wygrać. Na zgromadzeniach siedzi z boku i słucha, w głosowaniach się wstrzymuje.
Myślisz też o Krzyśku, który od razu oświadczył, że to hucpa i za skarby świata nie zaakceptuje tego, co się tu dzieje. Właściwie powiedział "co się tu odp...la", ale godność urzędu nie pozwala na wierne cytowanie. Widziano go ze świeczką przed sądem. Znasz jego karierę, wiesz, że jest uczciwy do spodu. Wiesz też, że kariery to on w najbliższym czasie nie zrobi, ale szacun w wydziale ma. Wskaźniki też grubo powyżej Maćka.
Od dnia, kiedy się wydało, że Maciek się zgłosił, Krzysztof nie podaje mu ręki. Nie żeby ostentacyjnie. Po prostu.
Nie tak dawno jeszcze liczyłeś na ich wskazówki. Ale po zapowiedzi, że trzeba się będzie gremialnie zgłaszać, zmienionej potem na kwestionowanie legalności konkursu o który chodzi, ale zgłaszanie się mimo to - uznałeś, że to jakieś kpiny. Albo rybki, albo akwarium. Wykorzystywanie procedur - OK, ale to oznacza ich uznanie, albo wybiera się ich kontestowanie, czyli niekorzystanie z nich.
Jasne, są powikłania w postaci sprawdzenia, czy można je uznać przez odwołanie do NSA, ale, do cholery, termin upływa w niedzielę o północy, a te rozważania nijak nie pomagają w podjęciu decyzji, czy się zgłaszać, czy nie!
Kolejny paradoks. Jeśli wyślesz leżące na biurku zgłoszenie, to nie po to przecież, żeby zaskarżyć decyzję o tym, że zostaniesz wybrany. A tego właśnie oczekują nieprzejednani, pokroju Krzysztofa. Najpierw cię glanują za zgłoszenie, a potem domagają się, żebyś ty sam zakwestionował decyzję, która jest dla ciebie korzystna, mimo ich krytyki. Ich pokręcony sposób rozumowania nawet pojmujesz, ale z twojego punktu widzenia jest on mocno niedorzeczny. Jak niby miałbyś to wyjaśnić rodzinie przy świątecznym stole? Że KRS wybrała cię na sędziego Sądu Najwyższego, a ty się od tej decyzji odwołałeś, bo nie wybrano kogoś innego?!
Bierzesz następnego papierosa, pal diabli kardiologów. No dobra, a gdyby cię jednak do SN wybrali - co mogłoby ograniczyć twoją niezawisłość? Byłbyś nieusuwalny, mając dziś niespełna 50-kę - zabezpieczony przed odesłaniem w stan spoczynku. Opinię "PiS-owskiego popychla" mógłbyś zetrzeć swoimi orzeczeniami, podejmowanymi w imieniu Temidy ogarniętej i odrzucającej sugestywne SMS-y.
Rozmarzasz się. Błąd. Wiesz, że Krzysztof z nieprzejednanymi kolegami zaczną kwestionować twoje wyroki; wziąłeś udział w procedurze, łamiącej zasady konstytucyjne. Jesteś tzw. "dublerem", potwierdzasz swoimi działaniami bezprawność poczynań władzy wykonawczej. Skarżą twoje wyroki do TSUE i wszystkich możliwych trybunałów, wskazują cię jako przykład oportunizmu, koniunkturalizmu i szeregu innych "-izmów".
Gapisz się na swoje gotowe do wysłania zgłoszenie do SN kolejny dzień. Wiesz, że będą je rozpatrywać niżsi do ciebie rangą sedziowie rejonowi, powołani do KRS przez polityków, w wyniku poparcia nieznanych z nazwiska Maciejów z całego kraju. Wiesz, że konkurs powszechnie uznawany jest za "ustawiony". Jeśli cię wybiorą, to jako kwiatek do kożucha; w 3-osobowych składach orzekających będziesz miał do odegrania najwyżej rolę sędziego, zgłaszającego zdanie odrębne. Jak Józef Iwulski w sądzie wojskowym w stanie wojennym.
A potem ktoś cię z tego rozliczy.
Cholera.
Masz czas do jutra do północy.
Wysłać to zgłoszenie, czy nie?