Sklecona z ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym reforma głównych instytucji wymiaru sprawiedliwości właśnie została zatrzymana. Krajowa Rada Sądownictwa nie działa, niemożliwe jest więc powołanie nowego Sądu Najwyższego. Rządzący tego nie przewidzieli i próbując to naprawić, prawdopodobnie znów napiszą coś na kolanie.
Problem sprowadza się do wymaganej współpracy Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego. Od działania nowej KRS, w której większość mają sędziowie wybrani już przez Sejm, zależało zreformowanie m.in. Sądu Najwyższego. Rządzący chcieli doprowadzić do usunięcia z niego najstarszych sędziów i zastąpienia ich nowymi, których miała "wyprodukować" właśnie nowa KRS. Tak pomyślany mechanizm właśnie się jednak zaciął i utknęła reforma obu tych instytucji.
Krajowa Rada Sądownictwa nie może się zebrać, dopóki nie zostanie zwołane jej posiedzenie. Przez pośpiech w tworzeniu przepisów jedyną osobą, która może to posiedzenie zwołać jest zasiadająca w Radzie z urzędu I Prezes Sądu Najwyższego.
Jeśli I Prezes Sądu Najwyższego tego nie zrobi (a najwyraźniej wcale nie zamierza), Sąd Najwyższy nie będzie mógł wybrać jej następcy, który mógłby zwołać posiedzenie KRS. By zaś móc wybrać I Prezesa Sądu Najwyższego, wg nowej ustawy SN musi liczyć co najmniej 110 sędziów.
Bez działającej i "produkującej" ich Krajowej Rady Sądownictwa nie ma jednak na to szansy. Ustawa o SN przewiduje bowiem odesłanie w stan spoczynku tych sędziów, którzy ukończyli 65. rok życia i umożliwienie tego samego pozostałym sędziom z obecnego składu. Z liczącego dziś 81 sędziów SN odejdzie zatem z powodu wieku 32 sędziów, a 49 pozostałych może to zrobić - na podjęcie decyzji w tej sprawie mają pół roku.
Powyższe wyliczenia oznaczają, że do składu, potrzebnego do wyboru kogoś, kto mógłby zwołać KRS, brakuje w Sądzie Najwyższym co najmniej kilkudziesięciu osób. Niezbędnych jest do tego 110 sędziów SN, a tylu nie będzie ich nawet, jeśli z liczącego 81 sędziów SN (co jest niemożliwe) nie odszedłby nikt.
Powodzenie reformy oparte było na założeniu, że brakującą liczbę sędziów "wyprodukuje" nowa KRS. Ta jednak nie może tego zrobić, dopóki się nie zbierze.
W obecnych jednak warunkach, nie mając przewodniczącego, KRS nie zbierze się, dopóki nie zarządzi tak I Prezes SN. Obecny, prof. Gersdorf tego nie zrobi, a nowego prezesa nie będzie, dopóki nie zostanie wybrany. Nie zostanie zaś wybrany, dopóki w SN nie będzie 110 sędziów. A nie będzie ich, jeśli nie zacznie działać "produkująca" ich KRS.
Tu koło niemocy się zamyka. Sejm jest w szachu, a bez zmiany przepisów będzie to szach-mat.
Do kompletnego zablokowania misternie choć nieuważnie zaprojektowanej wymiany kadr w sądownictwie wystarczy utrzymanie obecnego stanu: prof. Gersdorf nie zwołuje KRS, KRS nie zapełnia wakatów w Sądzie Najwyższym, a bez ich zapełnienia nie można uruchomić ani Sądu Najwyższego, ani samej KRS.
A będzie tylko gorzej, bo Małgorzata Gersdorf albo złoży rezygnację z funkcji I Prezesa Sądu Najwyższego w kwietniu, przed wejściem w życie nowej ustawy o SN (by nie kierować organem niekonstytucyjnym, choć za cenę samodzielnego zrezygnowania z dokończenia 6-letniej kadencji), albo odejdzie w stan spoczynku w lipcu, na mocy nowej ustawy o SN.
W obu wypadkach efekt będzie ten sam - nie będzie już nikogo, kto mógłby zwołać posiedzenie KRS i udrożnić system, pozwalający na pełną obsadę SN i wybór swojego następcy.
Projektując nowy system zależności autorzy reformy część kłopotów okresu przejściowego przewidzieli. Sądem Najwyższym do czasu wyboru jego I Prezesa może kierować osoba wskazana przez prezydenta, a w samym SN mogą orzekać sędziowie, oddelegowani do tego przez ministra sprawiedliwości (nie może być więcej niż 30 proc. ze 120 sędziów SN, a więc 36).
Problem jednak w tym, że powołany tak sędzia pełniący obowiązki I Prezesa Sądu nie będzie I Prezesem SN, a więc nie będzie mógł zwołać posiedzenia KRS, bo nie będzie nawet jej członkiem. Podobnie sędziowie oddelegowani do pełnienia obowiązków w Sądzie Najwyższym nie będą sędziami SN, nie będą więc mogli uczestniczyć w wyborze I Prezesa. A nawet gdyby mogli - po odejściu w stan spoczynku najstarszych wiekiem sędziów razem z delegowanymi SN liczyłby 85 sędziów, więc o 25 za mało.
Żeby wybrnąć z blokady, w którą wpędziły rządzących pośpiech i nadmierna wiara we własne siły, można skorzystać z dwóch wyjść: albo ku uciesze tych, którzy zwracali uwagę na wady projektów zmienić prawo tak, by "obejść" uchwalone przez siebie dopiero co przepisy (obficie zresztą i osobiście konsultowane przez samego prezydenta z samym prezesem PiS), albo zwyczajnie swoje własne przepisy złamać.
I próbować wmówić nam wszystkim, że KRS może się zwołać sama, 85 to tyle samo co 110, p.o. prezesa to prezes, a sędzia rejonowy delegowany do SN to sędzia SN.
(mpw)