Komentowanie działań obrońców krzyża, stojącego przed Pałacem Prezydenckim to łatwizna. Jest się za albo przeciw. Z zestawienia faktów ewidentnie wynika, że należy być przeciw, wojnę emocji wygrywają jednak ci, którzy są za.
Fakty są oczywiste; krzyż ustawili harcerze, a nie wszyscy ci, którzy się dziś wokół niego skupiają. Kiedy stał się swoistym symbolem, harcerze, władze kościelne (wszak to krzyż) i Kancelaria Prezydenta, na której terenie krzyż stoi doszły do porozumienia w sprawie przeniesienia go do Kościoła św. Anny. Do porozumienia, tak cenionego przez wszystkich w niedawnej kampanii wyborczej.
I oto okazało się, że prawa do krzyża nie mają już ani Kościół, którego jest symbolem, ani Kancelaria, która jest właścicielem terenu, gdzie go postawiono, ani harcerze, którzy go stawiali. Krzyż stał się własnością wymieniającej się stopniowo grupy ludzi, o których intencjach nic nie wiemy. Jedni z nich żądają tablicy, inni pomnika, jeszcze inni zostawienia krzyża, kolejni jakichś gwarancji na piśmie. Nikt nie wie jakim prawem, nikt nie potrafi wskazać, czemu akurat on ma do zawłaszczania krzyża prawo i czemu akurat jego pomysł jest najlepszy.
Państwo, choć w deklaracjach neutralne i praworządne - odstąpiło. Zrezygnowali harcerze, wycofał się Kościół. Został tylko krzyż i jego obrońcy, stopniowo coraz bardziej zawstydzający; państwo, Kościół, harcerzy i przechodniów na Krakowskim Przedmieściu. Zakłopotanie bezradnością władz zmienia zaś miejsce ich porażki w centrum happeningów wszelkiej maści. Przemyślanych i improwizowanych, udanych i nieudanych, prostackich i opartych na świętym oburzeniu.
To cena za szacunek, zachowany wobec uczuć obrońców krzyża.
Szacunek, który w rosnącej skali niechęci do podobnych zgromadzeń można też nazywać obojętnością, rezygnacją - aż po świadomość ulegania szantażowi moralnemu.
Nie wiem, z którym z tych zjawisk mamy obecnie do czynienia. Może stopniowo, z czasem, szacunek przechodzi w obojętność wobec dewocji, potem rezygnację - aż do bezsilności wobec histerii.
Nie byłem na Krakowskim Przedmieściu od kilku tygodni. Jeśli nie będę musiał - nie pójdę, dopóki sprawa krzyża nie zostanie rozwiązana tak, żeby ten szacunek przestał ewoluować w stronę, która się narzuca, ale jednocześnie - bardzo mi nie odpowiada.
Myślę, jak wielu ludzi, że dla Polaka nie ma po śmierci większego honoru, niż zostać złożonym w krypcie na Wawelu.
I że dla krzyża nic nie może być większym dyshonorem niż dzielenie ludzi.