Regularne reanimowanie premierostwa Mateusza Morawieckiego pozwoliło utrzymać je przy życiu kolejny tydzień. Kierujący rządem dwutygodniowym premier już nawet nie udaje, że robi cokolwiek dla zdobycia poparcia dla swojego gabinetu.
Premier przygotowuje od tygodnia expose rządu, który ostatecznie się nie utrzyma. Wcześniej premier przez dwa tygodnie kompletował skład gabinetu, który nie ma i nie będzie miał poparcia sejmowej większości. Expose będzie wystąpieniem programowym rządu teoretycznego, bo bez szans na istnienie dłużej niż do głosowania po południu 11 grudnia.
W zasadzie treść expose premiera Morawieckiego można byłoby tylko złożyć do protokołu posiedzenia Sejmu - tam, gdzie zgłasza się wystąpienia, które istnieć powinny, ale nie są wygłaszane przed Sejmem dla zaoszczędzenia izbie czasu. I taką wygodną formułę w parlamencie wymyślono, żeby nie zawracać posłom i senatorom głowy bez potrzeby. Premier z niej jednak raczej nie skorzysta;
Mateusz Morawiecki oczywiście wystąpi przed Sejmem, i opowie o swoich rozległych zamiarach tak samo, jak to robił niezliczoną ilość razy dotąd. Tym razem skutek będzie niemal żaden - wszystkim, co będzie wyróżniało to akurat przemówienie będzie tylko to, że będzie ono ostatnie. Posłowie prawdopodobnie już nigdy nie będą słuchać Mateusza Morawieckiego w roli szefa rządu. W tym kontekście może im się przypomnieć jeden z pasujących tu jak ulał bon-motów premiera - nie trzeba się już jego bać.
Wydarzenia polityczne, których centrum, a na pewno czynnym uczestnikiem jest zwykle rząd, od czasu kiedy powstał trzeci i ostatni gabinet Morawieckiego niemal kompletnie go omijają. Ot, wydało się, że poprzedni minister infrastruktury to gamoń, który dopiero po trzech godzinach udziału w międzynarodowej konferencji zorientował się, że podpisano tam niekorzystną jak się okazało dla Polski umowę. Dla odmiany jego następca w ciągu tygodnia urzędowania zorganizował więcej swoich konferencji prasowych niż poprzednik przez ostatnie pół roku.
Ot, na dwie godziny przed odwołaniem członkowie komisji badania rosyjskich wpływów oświadczyli, że następca Morawieckiego nie nadaje się do pełnienia funkcji premiera. Opinia została wygłoszona na konferencji prasowej w Kancelarii Premiera Morawieckiego i w formie raportu opublikowana na stronie rządu Morawieckiego, co ładnie podkreśla niezależność, obiektywizm i należyty dystans, zachowywany przez komisję wobec bieżącej polityki.
Ot, premier wyznał, że zawsze był zwolennikiem metody in vitro. Oświadczenie to teoretycznie mogłoby wpłynąć na ocieplenie jego wizerunku, gdyby nie mina naszego kolegi, skądinąd znakomicie przecież znającego opinie polityków Rocha Kowalskiego. Jego wyraźne osłupienie zauważone przez kamery stało się nie tylko prościutkim tzw. memem, ale też wyrazistą recenzją wiarygodności słów premiera. Z popularności memów, które ukradły premierowi show wynika, że zapewne trafną.
Tego zaczerpniętego z klasyki zdania wiele osób używa by wyrazić swoje zniechęcenie do poczynań pogrążającego się stopniowo własnymi działaniami i wypowiedziami premiera. To daje się zrozumieć.
Ośmielam się jednak zwrócić uwagę, że w oryginale zdanie to wygłosił do wygrywającego z nim bez trudu pojedynek Wołodyjowskiego sam Kmicic. To z niego przebieg walki stopniowo robił pośmiewisko i jemu trudno to było znieść. Nie on był winien przegranej, po prostu Wołodyjowski był mistrzem precyzyjnego fechtunku, a nie chaotycznego robienia szablą.
W "Potopie" o oszczędzenie sobie wstydu prosił przeciwnika przegrywający. Dziś jednak to nie żaden przeciwnik wystawia premiera na pośmiewisko, ale on sam, chaotycznie robiąc szablą. Przeciwnik nie udowadnia mu swojej przewagi, nie pokazuje żadnych wybitnych umiejętności, nawet nie traktuje go już poważnie.
Trafną trawestację klasycznego, sienkiewiczowskiego powiedzenia powinien więc wygłaszać nie odpowiadający Kmicicowi Morawiecki, ale współczesny odpowiednik Wołodyjowskiego. To on bezczynnie przyglądając się jałowemu machaniu szablą przez Morawieckiego mógłby rzec "kończ waść, wstydu SOBIE oszczędź!".