Dobiega końca drugi tydzień współistnienia starego rządu i nowego Sejmu. Zgodnie z oczekiwaniami nadal nie jest zadowolony żaden z uczestników przydługiego przedstawienia, które zmierza do nieuchronnego końca. Męki potrwają jeszcze ponad 2 tygodnie.
Do opowiadania o błogosławieństwie, jakim będzie zdobycie poparcia w Sejmie przez rząd Mateusza Morawieckiego, niemal już przywykłem.
Do entuzjastycznych zapewnień o dziesiątkach anonimowych polityków Polski 2050, PSL, Lewicy i Konfederacji, spotykających się w konspiracji z premierem też. Wiem, że się z tym ukrywają, bo są zastraszani Tuska z Czarzastym.
Dumny jestem z licznych inicjatyw rządu, który w ostatnich dniach co i rusz kieruje do Sejmu projekty, z którymi mógł wystąpić przez kilka ostatnich miesięcy, ale akurat był zajęty.
Z podziwem obserwuję hart ducha premiera, który apeluje, pisze i zaprasza do poparcia swojego rządu niewdzięczników, którzy nie chcą z nim rozmawiać.
Nie tracę z pola widzenia trafnych ocen sytuacji międzynarodowej, głoszonych przez zatroskanych o przyszłość kraju polityków PiS.
Troskam się też o los demokracji, w której sejmowa większość ma czelność niepopierania mniejszości.
Mierzi mnie także ostentacyjne przestrzeganie procedur przez nieodpowiedzialnych sejmowych debiutantów. Mędrkowanie wygadanego marszałka, bezczelnie egzekwującego zasady, które przecież spokojnie mógłby obejść. Dopuszczenie do tego, by do Sejmu zbliżali się wyborcy, a w samym Sejmie dziennikarze mogli zadawać pytania. Kpienie z misji, powierzonej bądź co bądź przedstawicielowi największego ugrupowania w Sejmie, i to przez prezydenta.
Jestem pełen nadziei w jednej, i oburzenia w drugiej części tego, co widzę.
To jednak nic nie zmienia.
194 to nadal dużo mniej niż 248.