Obserwując przebieg kampanii wyborczej nie można nie zauważyć dominującej narracji, w której ugrupowanie rządzące jest jedynym sprawiedliwym w kraju i wbrew atakom nadchodzącym zewsząd - reprezentującym go w jedyny możliwy sposób. Całe otoczenie PiS i rządu jest dla nich skrajnie nieprzyjazne, i wygląda na to, że taki jest właśnie ich pomysł na kampanię wyborczą.
Uznawanie za wrogów Rosji i Białorusi nie wymaga rozważań. Nieco inaczej jest jednak z Niemcami, Ukrainą, Słowacją czy Czechami, a jednak stosunki z tymi krajami także są mocno napięte. Z kraju, do którego przed laty Polska kierowała najwyżej wywodzące się jeszcze z wydarzeń sprzed dziesiątków lat zaczepki w rządowej hierarchii wrogości wobec Polski Niemcy awansowały do pozycji równej putinowskiej Rosji. Co więcej, wrogość wobec zachodniego sąsiada nader lekko została poszerzona na wszystkie kraje Unii Europejskiej. W opinii rządu Bruksela realizuje wyłącznie niemieckie plany, zwłaszcza wobec Polski.
Wciąż tkwiąca w polskiej duszy niechęć do Niemców i brak zaufania do biurokratycznych struktur Unii stanowią znakomitą pożywkę dla takiej narracji.
Podobnie jest z odżywającą niestety niechęcią do Ukraińców, ze wzmożoną siłą przywołaną przy okazji sporu o eksportowane przez nią zboże. Rząd nie chce pamiętać o faktycznej bezczynności swojego ministra rolnictwa w ub. roku, a więc w czasie, kiedy polski rynek był tym zbożem zalewany, a potem rozpaczliwych i kosztownych próbach opanowania sytuacji. Zamiast tego podkreśla bezczynność Unii wiosną tego roku, w czasie, kiedy się dopiero do KE zwrócił a na skuteczną interwencję było już za późno.
Deklarowane przez rządzących działania i wartości nie zawsze są przyjmowane bez sprawdzenia. Wyjaśniana właśnie afera wizowa czy choćby dzisiejsze wystąpienie sen. Brejzy, twierdzącego, że Polska mimo unijnego embarga pozwoliła na importowanie ponad miliona ton rosyjskiego węgla budzą wątpliwości, czy rzeczywiście mamy do czynienia z izolacją, czy tylko jej markowaniem.
Publiczne połajanki wysokich urzędników Polski, Niemiec i Ukrainy z ostatnich dni raczej nie świadczą o dobrych stosunkach. Nawet jeśli napięcie opadnie - w pamięci pozostaną.
Jeśli zaś do nieprzyjaźnie nastawionych sąsiadów doliczymy Czechy, którym pamiętamy kosztowny i zbędny spór o Turów i Słowację, z którą granicy pilnujemy ostatnio specjalnie przez zagrożenie napływem imigrantów - jedynym krajem, który nie uczestniczy w oblężeniu dowodzonej przez obecny rząd Polski jest maleńka Litwa.
Elementem przenoszącym izolację zewnętrzną na krajową scenę polityczną jest zaś określanie głównego przeciwnika "partią zewnętrzną", a Donalda Tuska - Niemcem. Trudno o dobitniejszy dowód na chętne wykorzystywanie poczucia oblężenia niż wskazywanie szpiegów wewnątrz oblężonego obszaru.
Rząd i tworzące je ugrupowania bardzo niechętnie godzą się także na współpracę z kimkolwiek w kraju. Przypisywany PiS "brak zdolności koalicyjnych", wynikający z tego, że współrządzenia z PiS nie wspomina dobrze nikt, kto go doświadczył. Kupowanie głosów posłów, zbieranie haków na partnerów, łamanie własnych deklaracji nie przysłużyło się wiarygodności takiej współpracy. To jednak tylko jeden z elementów syndromu oblężonej twierdzy rządzących.
Liderzy PiS nie uczestniczą np. w przedwyborczych debatach z innymi. Niektórzy przejawiają za to sporą aktywność w zakłócaniu konferencji politycznych rywali. Ich spotkania wyborcze nie są ogólnodostępne, żeby na nie wejść trzeba mieć zaproszenie, nawet jeśli reprezentuje się OBWE. Rządzący politycy w większości nie odpowiadają na pytania dziennikarzy. Niektórzy także na interpelacje poselskie, mimo obowiązku zapisanego w Konstytucji. Często za to wygłaszają przed kamerami oświadczenia, nie dopuszczając do zadania pytań. Niektóre z resortów nie mają nawet rzeczników, bo wystarcza im biuro prasowe, anonimowo rozsyłające zawiadomienia o wydarzeniach z ich udziałem. Specjalnością niektórych jest też odpowiadanie nie na temat.
Wszystko to wygląda zaś na nadzwyczaj rozbudowane poczucie własnej wartości. Misji, niepozwalającej na podleganie tym samym zasadom, którym podlegają inni. Poczucie wyższości przechodzące stopniowo w wynikające z izolacji oderwanie od rzeczywistości.
W kraju wyborcza strategia jedynego, silnego i przekonanego absolutnie do swoich racji sprawiedliwego może się wyborcom podobać. Ułatwia przy tym ucieczkę od niewygodnych pytań i ocen, afer i win, skupia także najwierniejszy elektorat. Podtrzymanie tej wizji wymaga jednak zachowania władzy. Bez niej taka narracja jest dla partii bezużyteczna.
Na zewnątrz wywołuje zaś jednak dotkliwe osamotnienie - Polska jest wprawdzie w Unii, ale gdzieś między atakowanymi przez siebie z różnych powodów Niemcami a Ukrainą, i wrogimi Rosją i Białorusią.
Byłoby źle, gdybyśmy musieli się kiedyś przekonać, jakie są skutki tak prowadzonej polityki w wypadku poważnego kryzysu.