Katastrofa sprzed trzech lat niemal z każdego z nas zrobiła specjalistę od wypadków lotniczych. Nawet nie chcąc stajemy się rzecznikami tez o wypadku, bądź zamachu i opowiadamy się tym samym po jednej ze stron konfliktu politycznego. Rzeczywistość nie zostawia trzeciego wyjścia.
Nie ma przed tym podziałem ucieczki w znaną z badań sondażowych odpowiedź "nie mam zdania". Nie da się nie opowiedzieć po którejś ze stron nawet przy wyborze filmu, który katastrofę opisuje. Albo jest to mechanicznie bezduszny przekaz produkcji National Geographic, albo kipiąca od emocji wizja Anity Gargas. Nawet po obejrzeniu obu tych dzieł stajemy przed nieuchronnym pytaniem "No i? Jak było naprawdę?"
Prawdę znają eksperci lotniczy, badający przebieg wypadków naukowcy. Problem w tym, że istnieją przynajmniej dwie jej wersje i nikt z nas nie potrafi orzec, która jest prawdziwa. Wybieramy więc tak, jak umiemy.
Jedni z głębokim przekonaniem twierdzą, że doszło do zamachu, zmieniają tylko stopniowo opis tego, jak do niego doszło; przez sztuczną mgłę, dobijanie rannych, rozpylenie helu, usterkę, zdalne unieruchomienie urządzeń samolotu jeszcze w locie, oślepienie pilota laserem, rozmyślnie fałszywe naprowadzanie samolotu przez kontrolerów, wybuch, dwa wybuchy, serię punktowych wybuchów w różnych miejscach maszyny - każda z tych teorii jest zwykle wykluczającym inne sposobem wyjaśnienia przyczyn katastrofy, wszystkie jednak łączy podstawa - podstępne działanie, zmierzające do przeprowadzenia zamachu.
A drudzy z rezygnacją i po prostu przyznają, że przyczyny były banalne; brak doświadczenia i słabe wyszkolenie załogi, nieprzygotowanie procedur przelotu (gorączkowe pytania o lotnisko zapasowe), kłopoty w komunikacji z wieżą kontroli, nadmiar zaufania do urządzeń - wszystko, co łatwo sobie wyobrazić, ale trudno powiedzieć o tym głośno.
Na dwie (jeśli wszystkie hipotezy o zamachu liczyć jako jedną) koncepcje wyjaśnienia katastrofy nałożyć serię problemów wciąż prowadzącej śledztwo prokuratury wojskowej i zwykłych błędów, popełnionych przez polskie władze - otrzymujemy galimatias, którego nie sposób ogarnąć. Liczba wątków sprawy przerasta nasze możliwości.
Od Rosjan nie daje się wydostać kluczowych dowodów rzeczowych, wrak i czarne skrzynki pozostają u nich. Zbadanie, czy na częściach maszyny rzeczywiście był trotyl miało się właśnie kończyć - Prokurator Generalny zapowiedział wczoraj, że poczekamy na to do lata. W instytucie im. prof. Sehna jeszcze rok będzie trwało badanie fonoskopijne zapisów dźwiękowych z 10 kwietnia 2010. Nade wszystko zaś nikt nie ma pojęcia, kiedy zakończy się postępowanie sądowe w Rosji, co pozwoli na zwrócenie Polsce wraku i innych dowodów. Kiedy zaś do zwrotu dojdzie, prokuratorskie ich badanie dopiero się rozpocznie. Ile potrafi ono trwać - wszyscy widzimy, a jaka będzie wartość szczątków maszyny po trzech latach od wypadku - wszyscy się domyślamy. To problemy
Przecież oczywiście są. Niezliczone, od kardynalnego - zaniedbania przez odpowiedzialny za wyjaśnienie sprawy rząd podjęcia rękawic, rzucanych przez parlamentarny zespół Antoniego Macierewicza, po lekceważąco-wymijające i wymuszone postępowaniami przed sądami odpowiedzi administracji na pytania, zadawane przez pełnomocników rodzin ofiar. Po upływie trzech lat premier stara się błąd zaniechania naprawić, powołując "zespół do wyjaśniania opinii publicznej" Macieja Laska, to jednak daleko za późno. A wykręcania się od odpowiedzi przez Kancelarię Premiera czy MSZ naprawić czy odkręcić się już zwyczajnie nie da - dokumenty i wyroki nie kłamią. Co trzeci Polak wierzy dziś w zamach, niemal nikt nie jest zadowolony z tego, co wiemy. Zdecydowanie szali na żadną stronę nie przechyli już ani działanie parlamentarnego zespołu Macierewicza, ani rządowego zespołu Laska. Trzeba powiedzieć sobie wprost:
Wyjaśnień ostatecznych nie będzie właściwie nigdy. Na to wyraźnie wskazuje wszystko. Od temperatury sporu, który z dziedziny badania wypadków lotniczych przeniósł się do polityki i na ulice, przez wzajemne podważanie kompetencji tych, którzy się na nie powołują po wciąż mnożącą się liczbę wątków, wymagających wyjaśnienia. Każda ekspertyza zostanie zbadana i zapewne podważona, każdy ekspert zostanie prześwietlony, każda symulacja będzie kwestionowana, każdy świadek skonfrontowany z innymi. Potrwa to całe lata i zapewne nie wszyscy doczekamy pełnego wyjaśnienia choćby części dzisiejszych wątpliwości. A po drodze powstaną nowe.
Przyzwyczajam się do myśli, że nieprędko będę czegokolwiek pewien, i że spór smoleński będzie mi towarzyszył jeszcze wiele lat.
Wszystkim radzę to samo.