Po doświadczeniach ostatnich 9 miesięcy i raporcie MAK mam co najmniej kilka obrazów katastrofy 10 kwietnia. Właściwie żadnego nie chcę oglądać.
Wracając z pracy, oglądałem film „Mgła”; poza przypominającym animozje, związane z przygotowaniami wizyty 10 kwietnia wstępem - poruszający obraz przeżyć urzędników Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I wspomnienie tego, jak zjednoczyliśmy się po tragedii.
W domu obejrzałem parę programów informacyjnych – także tych z rozjazgotanym tłumem przed Pałacem Prezydenckim i plującymi jadem, wijącymi się z bezsilności i ociekającymi obłudą politykami.
Wcześniej, w pracy, śledziłem prezentację raportu MAK – tę, z której wynika, że polscy niedoświadczeni piloci lądowali w Smoleńsku na ślepo, pod naciskiem przebywających wówczas w kabinie szefa protokołu dyplomatycznego i podpitego dowódcy sił powietrznych, obu powołujących się na oczekiwania prezydenta.
Rozmawiałem z akredytowanym przy MAK przedstawicielem Polski, który w dniu prezentacji raportu siedział u siebie w biurze przed telewizorem, a potem skarżył się, że Rosjanie nie dopuszczali go do czynności, w których miał z mocy konwencji chicagowskiej prawo uczestniczyć.
Teraz zastanawiam się, który z tych obrazów najprawdziwiej nas opisuje.
I boję się, że być może wszystkie.