Poseł Sławomir Kopyciński był łaskaw określić nie odpowiadające mu orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie Komisji Majątkowej słowami "zmowa rządu, episkopatu i Trybunału". Bycie kretynem nie powinno chyba jednak zwalniać z odpowiedzialności politycznej?

Publiczne insynuowanie przez czynnego i dość chyba istotnego (skoro występuje przed Trybunałem w imieniu wnioskodawców) polityka, że istnieje zmowa trzech istotnych dla państwa instytucji wydaje się objawem gorączki politycznej. Są jednak kraje, gdzie obraza sądu traktowana jest poważnie, a popluwanie na Trybunał Konstytucyjny byłoby traktowane znacznie surowiej, niż tylko odpowiedzią Prezesa TK "insynuacja i kłamstwo obraźliwe dla Trybunału". Nie żyjemy jednak w takim kraju.

Żyjemy jednak w kraju, gdzie poseł SLD może wyładowywać przed kamerami i mikrofonami swoje frustracje kompletnie idiotyczne. Bo skarga SLD dotyczyła niezgodności z Konstytucją ustawy, uchwalonej, uwaga, W MAJU 1989!

W maju, nie czerwcu i później. Tuż PRZED pamiętnymi wyborami, nie po nich. Ustawa o zwrocie majątku kościołom została uchwalona przez ostatni komunistyczny Sejm w Polsce, w celu przypodobania się Kościołowi. To było lizusostwo ówczesnej władzy, prawo, którego nie naprawiono potem przez 22 lata, zawierające całe szmaty czasu, kiedy rządzili jej pogrobowcy, koledzy posła Kopycińskiego. Mogli poprawić Miller, Cimoszewicz, Oleksy, Belka - nie poprawili.

I lizusostwo takie samo, jak zabiegi dzisiejszego SLD, zmierzające do przekonania wszystkich wokół do kłamliwego zdania, że to prawica stoi za zwrotem majątku Kościołowi.

Nie oczekuję od Sławomira Kopycińskiego pokory.

Ale od posła spodziewam się uczciwości, a w tej sprawie – zawiódł i on, i reszta SLD.