Donald Tusk przyznał przed chwilą, że nie ma sensu zajmowanie przez rząd stanowiska wobec przedstawionego przez PO projektu zmian w Konstytucji. Fajnie, bo rząd rzeczywiście nie ma w tej sprawie żadnej roli do odegrania. Zajrzałem jednak do platformerskiego projektu, i niespecjalnie mi się spodobał.
Nie wiem już, czy premier chce w tym tygodniu reformy konstytucyjnej, czy nie. Zgubiłem się przy kolejnym zwrocie, kilka miesięcy temu. Piszę o tym, co istnieje jako namacalny dokument, złożony przez posłów PO do laski marszałkowskiej 27 kwietnia i nietknięty dotąd żadną działalnością legislacyjną.
Powszechnie wiadomo, że w projekcie Platformy chodzi głównie o ograniczenie liczby posłów z 460 do 300 i senatorów – ze 100 do 49 (plus pełniący urzędy senatorów byli prezydenci). Chodzi też o obniżenie progu, potrzebnego do uchylenia prezydenckiego weta i ograniczenie immunitetu parlamentarnego.
Kiedy jednak przejrzeć projekt, można odkryć kilka innych smakowitości, już nie tak bezspornie pozytywnych. Platforma proponuje bowiem ni mniej ni więcej, tylko zlikwidowanie możliwości odwołania ministra przez Sejm, czyli wotum nieufności. Praktyka ostatnich kadencji Sejmu wykazuje, iż składane w tym zakresie wnioski mają jedynie charakter demonstracji politycznych mniejszości sejmowej, nie zaś merytorycznej oceny pracy danego ministra – napisano w uzasadnieniu projektu, dodając, że możliwość indywidualnego odwoływania ministrów jest sprzeczna z koncepcją wzmocnienia Rady Ministrów jako zintegrowanego ciała pracującego pod przewodnictwem Prezesa Rady Ministrów i ponoszącego solidarną odpowiedzialność w procedurze konstruktywnego wotum nieufności.
Ograniczenie immunitetu ma polegać na tym, że Parlamentarzysta, przeciwko któremu toczy się postępowanie będzie miał możliwość wystąpienia do izby, której jest członkiem, z wnioskiem o żądanie zawieszenia postępowania do czasu wygaśnięcia mandatu. Brzmi dobrze; immunitetu nie ma na stałe, ale można o niego poprosić, kiedy parlamentarzysta podejrzewa, że rządzący (bo któżby?) ścigają go z powodów politycznych. Decyzję podejmie izba, lecz podjęta przez nią uchwała nie będzie miała charakteru rozstrzygnięcia merytorycznego sprawy, a jedynie uznaniem, iż zachodzi niebezpieczeństwo nadużycia toczącego się postępowania do celów politycznych. – czytam dalej w uzasadnieniu…
…i włącza się lampka ostrzegawcza: raczej tylko rządzący mogą „nadużyć do celów politycznych”, opozycja nie ma takiej możliwości, bo nie ma większości potrzebnej do rządzenia. Żeby osiągnąć zawieszenie podejrzanego postępowania, tropiony parlamentarzysta będzie przecież potrzebował większości. A tej oczywiście, jako przedstawiciel opozycji – nie ma. Jakby miał, to by rządził, a nie opędzał się od prokuratorów, policjantów czy skarbówki. To tak, jakby Związkowi Polaków na Białorusi przyznać oficjalne prawo do zwrócenia się do władz ze skargą.
Złożony w Sejmie przez PO projekt zmian w Konstytucji zmieniając ustawową liczbę posłów i senatorów nie zmienia procedur, związanych z pociąganiem władzy do odpowiedzialności. Pewnie przypadkiem. W Sejmie, liczącym 460 posłów by doprowadzić do postawienia ministra przed Trybunałem Stanu trzeba wniosku, podpisanego przez 115 posłów. W Sejmie 300-osobowym – też, chociaż tych 115 to już nie będzie jedna czwarta, ale grubo ponad jedna trzecia całego składu. Do postawienia przed TS dziś trzeba wniosku 140 członków Zgromadzenia Narodowego (liczącego 560 osób, zatem jednej czwartej). Po zmianie Konstytucji, proponowanej przez PO – też trzeba ich 140, ale wtedy to już niemal połowa Zgromadzenia, które będzie miało tylko 349 członków. Wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie spornej ustawy dziś może złożyć grupa 50 (na 460) posłów lub 30 (na 100) senatorów. Kiedy posłów będzie 300 a senatorów 49 – będzie ich trzeba tyle samo; w Senacie grubo ponad połowy głosów, a w Sejmie jednej szóstej, zamiast kilkunastu procent.
Zaledwie przejrzałem projekt autorstwa posłów PO. To, że nie ma w nim przepisów przejściowych i kompletnie nie wiadomo jak nowa Konstytucja miałaby wejść w życie (w czasie kadencji 460 posłów i 100 senatorów – niby jak?, na przełomie kadencji?, od kolejnej kadencji pod jej rządami?) to zaledwie drobna usterka.
Na razie zastanawiam się, czy w ogóle powinna wchodzić w życie.