Obserwując obu kandydatów do prezydentury można wyrobić sobie absolutnie fałszywe pojęcie o tym, jaką rolę sprawuje w Polsce głowa państwa. Wyborcy utwierdzani są w przekonaniu, że Prezydent jest skrzyżowaniem monarchy ze Świętym Mikołajem, zupełnie tak, jakby możliwości określał on sam, a nie Konstytucja.
Z wypowiedzi kandydatów wynika, że Prezydent to główny autor strategii i planów gospodarczych, inicjator programów społecznych i uważny tropiciel niedoli, jakie dotykają obywateli. Rozdaje, gwarantuje, koordynuje i zabiega. Chroni, przeznacza środki, zapewnia i egzekwuje. Taki wizerunek, pracowicie budowany przez obu pretendentów do urzędu poważnie rozmija się z kompetencjami, jakie Prezydent naprawdę ma, a o których wykorzystaniu obaj konkurenci do urzędu wspominają zadziwiająco niewiele.
Prezydent ma być przede wszystkim najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Ma czuwać nad przestrzeganiem Konstytucji, stać na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa. Jest najwyższym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, ratyfikuje i wypowiada umowy międzynarodowe, powołuje ambasadorów, w zakresie polityki zagranicznej musi jednak współdziałać z premierem i szefem MSZ. Prezydent nadaje obywatelstwo, ordery, stosuje prawo łaski. Może zwołać i przewodniczyć obradom ministrów, jednak posiedzeniom Rady Gabinetowej nie przysługują kompetencje rządu. Może także wygłosić orędzie.
Wszystko to może jednak robić jedynie w zakresie i na zasadach określonych w Konstytucji i ustawach.
Kompetencje głowy państwa, jakie niemiłosiernie eksploatują dziś obaj kandydaci niewiele mają z tym wszystkim wspólnego. Zdecydowana większość tego, o czym mówią, opiera się na prawie inicjatywy ustawodawczej, które pozwala Prezydentowi wnieść pod obrady Sejmu projekt jakiejś regulacji, albo prawie weta, czyli odmówienia podpisania ustawy, którą parlament uchwalił.
Każda z takich spraw jest oczywiście inna. Mówiący jednak o skuteczności swoich inicjatyw Andrzej Duda zdaje się nie pamiętać, że Senat dwukrotnie już nie wyraził zgody na proponowane przez niego referenda, a zapowiadający np. 200 złotych dodatku do emerytury dla kobiet Rafał Trzaskowski w istocie może mieć na myśli najwyżej złożenie w Sejmie projektu ustawy na ten temat, bez żadnej gwarancji, że przebrnie ona choć pierwsze czytanie.
Naprawdę istotna ustrojowo jest przysługująca Prezydentowi możliwość blokowania rozwiązań złych, jakie z różnych powodów mogą powstać w parlamencie. W tej dziedzinie Rafał Trzaskowski może jedynie mówić o zamiarach. Zapewnienia Andrzeja Dudy zostały zaś już zweryfikowane, m.in. brakiem zdecydowanej reakcji na wymagające coraz więcej i więcej poprawek kolejne ustawy sądowe, czy katastrofą, wywołaną najpierw bezrefleksyjnym podpisaniem ustawy o IPN, a potem pokornym podpisaniem w kilka godzin kapitulacji - wycofania się z najbardziej kontrowersyjnych przepisów.
Warto jednak powiedzieć jasno, że w sferze większości obietnic, składanych przez obu kandydatów - żaden z nich nie ma decydującego słowa. Więcej - mogą najwyżej zainicjować proces ustawodawczy, nawet jeśli nie ma cienia szansy na jego dokończenie zgodnie z ich wolą.
Po tym, jak nowy prezydent mówi słowa przysięgi, jest tylko prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto - tak opisał kompetencje głowy państwa Donald Tusk, rezygnując w 2010 z ubiegania się o prezydenturę. Polityk uznawany za cynicznego w dość bezceremonialny i dla wielu lekceważący sposób przedłożył w ten sposób sprawowany przez siebie urząd mającego realną władzę premiera nad prezydenturę.
Uprawnienia Prezydenta nie zmieniły się od tego czasu ani trochę. Nieprzypadkowo polski system sprawowania władzy opisywany jest jako parlamentarno-gabinetowy. Co więcej, ustrój naszego państwa opiera się na podziale i równowadze władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej.
Prezydent ma czuwać nad przestrzeganiem tej zasady.
A nie obiecywać, jaki projekt przedstawi Sejmowi, albo co zamierza zawetować.