Nie ma zapowiadanych nieoficjalnie stałych posterunków na granicy ze Słowacją, a tylko częstsze kontrole samochodów. Niemal wojna handlowa Polski z Ukrainą po rozmowie ministrów rolnictwa obu krajów staje się nieporozumieniem, z którego można wybrnąć. Śmiałe i hałaśliwe słowa polityków okazują się nie faktami, a tylko częścią prowadzonej na wiecach kampanii.
Prowadzący intensywną kampanię wyborczą politycy podsunęli nam, wyborcom, zestaw tematów, które stały się motywami przewodnimi sporu politycznego. Angażują emocjonalnie, budzą niepokój i obawy, wymagają pilnej reakcji, słowem doskonale się do tego nadają.
Zwłaszcza, że pozwalają utrzymać uwagę opinii publicznej od tego, co dla niej znacznie istotniejsze.
Narracja rządzących, kreująca na główne zagrożenie napływ migrantów doczekała się reakcji opozycji, która uderzyła w podważającą wiarygodność rządu aferę wizową. Broniący się rząd przekierował problem za granicę, o dopuszczanie napływu imigrantów poza Białorusią oskarżając też Słowację i Niemcy.
Zaniepokojeni sygnałami o aferze wizowej Niemcy poprosili o wyjaśnienia i zaczęli rozważać ściślejsze kontrolowanie granicy z Polską, Polska zapowiedziała to samo na granicy ze Słowacją, a rzecznik rządu zapowiedział wczoraj rozważenie tego samego po polskiej stronie granicy z Niemcami, bo obawiamy się napływania z tej strony... imigrantów z Włoch.
Sprawa stosunków z sąsiadami na tle imigracji na temat kampanii nadaje się wręcz znakomicie, więc nikt nie zamierza odpuszczać. Bo kampania.
Nieco z boku wygląda to wszystko jednak tak, jakby trwająca kampania przenosiła napięcie na wszystko, co robią politycy. Objęło to także kwestie wymagające więcej rozwagi niż prezentowanie podczas obwoźnego przedstawienia swojej muskulatury na kolejnym rynku.
Mityngi wyborcze z natury wymagają pokrzykiwania, więc politycy krzyczą, pokazując moc i potęgę. Nie zauważają jednak nawet, że afera wizowa od kilku dni już tylko się tli, wzmożone wcześniej napięcie w stosunkach z Ukrainą spadło, a to związane z Niemcami też łatwo można rozładować - gdyby tylko chcieli.
Ale nie chcą, bo bez napięć zewnętrznych w kampanii trzeba byłoby mówić o problemach znacznie bardziej realnie dotykających wyborców. Tych z drożyzną, zadłużeniem, recesją, brakiem mieszkań, spadkiem liczby urodzeń, praworządnością, wiarygodnością rządzących czy brakiem miliardów z KPO.
Ich nie da się rozwiązać łatwo i szybko, bo są rzeczywiste.
A nie wymyślone po to, żeby naprężyć muskuły i szybko zarządzić jakieś embargo albo wzmożoną kontrolę.