Brak motywu przewodniego i prób przekonywania do siebie wyborców, infantylne zagrywki i kompletna bezradność w obliczu kryzysu ekonomicznego – trwająca rzekomo kampania wyborcza skończy się pewnie totalnym zniechęceniem wyborców do głosowania.
Dobiega końca drugi tydzień, odkąd zarejestrowane w PKW komitety (już kilkadziesiąt) mogą prowadzić agitacje wyborczą. I co? I nic.
Czasu do wyborów zostało sporo, wiem. Mam też świadomość tego, że są wakacje, a partie największe środki na kampanię zamierzają przeznaczyć na jej końcu. Wiem, że nie chcą zdradzać strategii itp.
Jednak to obserwowane w ostatnich dniach żałosne spłycenie jakiegokolwiek sporu publicznego, które ma być zapowiedzią właściwej kampanii wyborczej – wróży jej jak najgorzej.
Frontmeni jednej partii podarli przed kamerami broszurę drugiej. Ci w odpowiedzi umieścili w Internecie głupawą gierkę (nazwaną „edukacyjną”), ośmieszającą liderów tej pierwszej. Jeden z liderów kolejnej błysnął publicznie prymitywną aluzją do upodobań seksualnych swojego niedoszłego kandydata, na co ten z kolei odpowiedział odkryciem, że to zła partia i przeniesieniem się na inną listę. A jego koledzy przyszli przed dom lidera, żeby pomalować jego podjazd na tęczowo, co jego z kolei upoważniło do mówieniu o ataku „bojówkarzy” na jego rodzinę. Skończyło się bodaj tym, że lider dostał od „bojówkarzy” flaszkę.
Lider opozycji zaapelował o obniżkę akcyzy na paliwo, ale zapytany o rzecz oczywistą - o ile? – odmawia odpowiedzi. Szef rządu wywoływany przez niego do tablicy nazywa go „Pchła Szachrajką”, ale zapowiedziawszy wystąpienie publiczne na kolejny dzień – pojawia się dopiero po trzech dniach.
Na otwarciu nie działa ceremonialnie uruchamiana telewizja partii rządzącej, rzecznik opozycyjnej wieczorową porą histeryzuje w jednym z serwisów społecznościowych z powodu błędu-literówki w depeszy PAP. Marszałek Sejmu oświadcza, że chciałby, żeby poparł go Bono. Poseł opozycji ręczy za maszynistę, który wykoleił pociąg. Minister infrastruktury patronuje wieczornym negocjacjom, w których nie ma nic do powiedzenia…
Mogę tak ciągnąć długo. I kampania to, i jednocześnie nie kampania, a zabawy coraz bardziej zdziecinniałych krawaciarzy, zaniepokojonych zbliżaniem się wyborów, które mogą ich pozbawić funkcji.
Jeśli to, co opisałem, jest „rozbiegówką” do pełnowymiarowej kampanii w podobnym stylu, to można mieć pewność, że wyborcy się od takiej polityki odwrócą. Już dziś wiadomo, że całe ich rzesze (np. popierające Samoobronę czy LPR) nie widzą na scenie politycznej nikogo, na kogo chcieliby głosować. Infantylna kampania, sprowadzona do mówienia tylko źle i tylko o innych, zamiast czegokolwiek o sobie i swoich zamiarach zapowiada na wybory 9 października frekwencyjną klęskę.