Ani wielotygodniowa kampania, ani żadna z przedwyborczych debat nie przyniosły zdecydowanego rozstrzygnięcia. Żaden z kandydatów do prezydentury nie uzyskał przewagi, która by mu pozwoliła ze spokojem czekać na wybory, dlatego obaj uwijają się dziś po Polsce do ostatnich chwil przed ciszą wyborczą. Co będzie potem?
To, że nastąpi cisza, która sparaliżuje w mediach jakiekolwiek wzmianki o polityce, a po niej, w niedzielę, same wybory - jest oczywiste. Będziemy mogli nacieszyć się odpoczynkiem od kampanijnego jazgotu. Od idiotycznych, zadawanych z namaszczeniem pytań i starannie skomponowanych, zbywających je odpowiedzi. Od rozdymanych do granic zamachu stanu nieprzemyślanych odpowiedzi w jakiejś ankiecie, na chybcika przepychanych w parlamencie inicjatyw, tego kto gdzie i jaki wziął urlop i kto kogo zamierza "wydudać" - cokolwiek to znaczy.
Nacieszmy się tym.
Po ciszy nastąpią wybory, z których wraz ze zwycięstwem Andrzeja Dudy w pierwszej turze zdjęto gwałtownie odium fałszowania i manipulacji. Nie ma już mowy o znikopisach, krzyżykach odbijanych kciukiem na kartach wyborczych i kombinacjach z samymi kartami do głosowania. Państwowa Komisja Wyborcza, która jeszcze niespełna dwa tygodnie temu dla części nadającej ton debacie publicznej grupie podejrzliwców była niemal siedliskiem fałszu, sprzedajności i manipulacji - okazała się nagle instytucją uczciwą i miarodajną. Odpuszczono jej nawet to, że po pierwszej turze PKW była zmuszona publikować korektę obwieszczenia o wyniku wyborów - nagle proces wyborczy stał się transparentny i przestał budzić wątpliwości.
Radujmy się i tym.
Pomyślmy jednak o tym, co się stanie tuż po zamknięciu lokali wyborczych. Będziemy oczekiwać wstępnych sondaży. Tych jednak przygotować po prostu nie sposób!
Żaden z kandydatów nie ma wyraźnej przewagi. Żaden posiadacz nawet tylko średniej klasy mózgu nie wierzy już w jakiekolwiek, wciąż jednak zamawiane i publikowane sondaże. Pierwsza tura wyborów dowiodła, że nawet te, robione tuż przed wyborami rozjechały się z ich rzeczywistym wynikiem od kilku do kilkunastu (!) procent. Exit polle przeprowadzane w dniu głosowania obarczone były błędem mniejszym, jednak różnice między dwoma pierwszymi kandydatami sięgały w nich niemal 3 procent, a wybory zostawiły z tego niecały jeden procent. Co to oznacza dla wieczoru wyborczego?
Zapewne dowiemy się, że różnica między wynikami kandydatów Dudy i Komorowskiego jest niewielka. Na tyle niewielka, że mieszcząca się w granicach błędu statystycznego. O 21:00 poznamy też wyniki exit poll ułomne nawet bardziej niż sondaże, bo obliczone na podstawie ankiet zamkniętych około 19:00, a więc na dwie godziny przed zamknięciem lokali wyborczych. A dwie godziny to aż jedna siódma z 14 godzin, jakie mamy na niedzielne głosowanie. Głosów oddanych między 19:00 a 21:00 jest zaś całkiem sporo; część wyborców wraca dopiero po weekendzie do miejsc zamieszkania i głosuje właśnie wtedy. W exit poll opublikowanych o 21:00 brak będzie danych na temat tego, jak głosowali.
O 21:00 poznamy wyniki wyborów tak nieprecyzyjne, że równie dobrze możemy wieczór wyborczy zacząć już dziś, samodzielnie wysysając z palca wyniki, którymi będziemy się ekscytować. Mam przed sobą dzisiejsze sondaże na temat wczorajszej, wieczornej debaty: w jednych Bronisław Komorowski wygrał z Andrzejem Dudą 42 do 31, w innych 45 do 30, a w jeszcze innych wynikiem 51 do 49, a nawet 60 do 40 Andrzej Duda wygrał z Bronisławem Komorowskim.
Każdy może w nich znaleźć powód do radości.
W niedzielę wieczorem zaczniemy przeżywać gehennę zmieniających się i sprzecznych wyników głosowania. Jeśli różnica między kandydatami będzie tak niewielka jak w pierwszej turze - ok. 148 tysięcy głosów - żaden z aktualizowanych sondaży nie da pojęcia o pewnym wyniku głosowania. Co więcej - nie poznamy go w skali kraju nawet dzięki publikowanym kolejno przez cały poniedziałek wynikom głosowania w kolejnych z 51 okręgów do głosowania. Będziemy wiedzieć, gdzie wygrał który z kandydatów (co już dziś da się z dużą trafnością przewidzieć), ale pojęcia o pełnym wyniku wyborów nadal nie będziemy mieć żadnego. Sztaby kandydatów będą się miotać od udręki do ekstazy, sami kandydaci także. Jazgot komentarzy do cząstkowych danych będzie się dezaktualizował co godzinę, huśtawka nastrojów entuzjastów i tzw. hejterów Dudy i Komorowskiego będzie ich w tym rytmie naprzemiennie wprowadzać w euforię i rozpacz.
Każdy będzie się mógł cieszyć bądź histeryzować do woli, i to kilka razy.
Ale, mówiąc wprost, dla np. dziennikarzy czy sztabowców - będzie koszmarnie.
Ostateczne wyniki wyborów poznamy zapewne tak samo, jak dwa tygodnie wcześniej - w poniedziałek wieczorem. Bo dopiero wtedy do okręgowej komisji wyborczej w Warszawie mogą spłynąć wyniki głosowania Polaków przebywających za granicą. Bez nich wszystkie wtedy już pewnie znane wyniki z pozostałych okręgów - nadal nie będą pełne, a więc ostateczne.
Dopiero wtedy będzie można mówić o tym, kto wygrał.
Choć wtedy wszyscy będą pewnie już tak zmęczeni, że nie będzie im się chciało mówić.
Bo wszystko będzie już wtedy wielokrotnie skomentowane. Na każdą możliwą okoliczność, co jest o tyle łatwe, że są zaledwie dwie.
I to też, może dość przewrotnie - cieszy.