„Dyżury w ambulansie trwają około 24 godzin. Czasami zdarza się, że dłużej” – powiedział w Porannej rozmowie w RMF FM Paweł Wnuk. „Rozpoczynając dyżur i kończąc dyżur jesteśmy cały czas w ambulansie, są tylko krótkie przerwy, na ewentualnie dekontaminację (oczyszczenie – red.) karetki po pacjentach” – relacjonował ratownik medyczny, jeżdżący w karetce pogotowia. „Obecnie natężenie pracy, ilość pracy i wysiłek, który musimy włożyć w tę pracę, jest nadzwyczajny” – zaznaczył.

"Nosimy kombinezony 8-9 godzin. Fizjologiczne sprawy są niemożliwe do zrealizowania"

Nasze przebywanie w kombinezonach jest dużo dłuższe. Wynosi czasami kilka np. 8-9 godzin. Siłą rzeczy nawet pewne fizjologiczne sprawy są utrudnione, wręcz niemożliwe do zrealizowania - powiedział w Porannej rozmowie w RMF FM ratownik medyczny jeżdżący w karetce, Paweł Wnuk.

Ostatnie dni pokazują, że jeździmy po 150-160 km do szpitali oddalonych od Warszawy. To sytuacja bez precedensu - opowiedział gość Roberta Mazurka, dodając: Bywa, że jedziemy bardzo daleko z pacjentem, kiedy np. dyspozytor zadysponuje nas do danego szpitala np. w Ostrołęce. W tym momencie te miejsca są, natomiast, jak tam docieramy, bywa, że tych miejsc już nie ma. Czasami z jednym pacjentem możemy spędzić nie kilka a kilkanaście godzin. Powoduje to niedostępność tych ambulansów dla innych pacjentów. 

"Pacjenci chorujący na Covid-19 są coraz młodsi"

Cytat

Pacjenci są coraz młodsi, a brytyjska odmiana koronawirusa jest dużo bardziej "zjadliwa". Często jest tak, że pacjent, którego my przewozimy w dobrym stanie, z lekką dusznością, do szpitalnego oddziału ratunkowego, po kilku godzinach już jest pacjentem zaintubowanym, na respiratorze, wymagającym tlenoterapii i łóżka respiratorowego
ratownik medyczny, Paweł Wnuk

Niestety ta mutacja wirusa atakuje młodych, młodych 30- i 35-latków i troszkę starszych i jest bezwzględna. Ona po 10 dniach od pojawienia się infekcji w niektórych przypadkach postępuje galopująco i bardzo ciężko jest tych chorych uratować - zaznaczył Paweł Wnuk. 

"System ochrony zdrowia działa na 110 procent. A za 10 dni pacjentów może być dwa razy tyle"

System ochrony zdrowia w tej chwili działa na 110 proc. swoich możliwości - stwierdził w Porannej rozmowie w RMF FM Paweł Wnuk. Ratownik medyczny z warszawskiego pogotowia podkreślał, że obecnie "pacjenci, którzy trafiają do szpitali, to są ci pacjenci z czasu, kiedy zachorowań było około 14-15 tysięcy dziennie. 

Za 10 dni pacjentów może być np. dwa razy tyle - alarmował. Można sobie łatwo policzyć, nie będąc specjalistą epidemiologii, że (...) część z dzisiejszych pacjentów będzie potrzebowała pomocy pogotowia ratunkowego, SOR i ogólnie systemu ochronie zdrowia - wyliczał. Jak podkreślił medyk, "po wczorajszym dyżurze okazuje się, że miejsca w szpitalach na Mazowszu (...) prawie się skończyły".

Gość Roberta Mazurka mówił też o obsadzie składów karetek. Zaczyna się podkupywanie pracowników - stwierdził. 

Potrzebny jest personel do pracy w szpitalach (tymczasowych - red.), a jak wszyscy wiemy, ten personel nie siedzi, nie czeka - tłumaczył dodając, że atrakcyjniejsze stawki proponuje Szpital Południowy i Szpital Narodowy. 

Żeby pójść do pracy w innej jednostce, trzeba z czegoś zrezygnować. Zagrożenie, że to będzie pogotowie ratunkowe, jest dosyć duże - ocenił gość RMF FM.

Przeczytaj całą rozmowę Roberta Mazurka z Pawłem Wnukiem

Robert Mazurek, RMF FM: Pan prosto z dyżuru. Czyli pierwsze pytanie: jak minęła noc?

Paweł Wnuk: Noc minęła i cały dyżur, jak niestety poprzednie dyżury od około 2 tygodni. To znaczy wygląda to w ten sposób, że rozpoczynając dyżur i kończąc jesteśmy za czas w ambulansie. Są tylko krótkie przerwy, ewentualnie na dekontaminację karetki po pacjentach.

Dekontaminację, czy taki oczyszczenie jej prawda, po przewiezieniu pacjenta covidowego?

Dokładnie tak. Wymianę strojów, odzieży ochrony indywidualnej i dekontaminacja karetki. W tym celu, żeby ewentualnie pacjenta, który nie będzie pacjentem covidowym np., można było mu też udzielić pomocy, bo trzeba pamiętać, że takich pacjentów również mamy.

Pan mówi: cały dyżur w ambulansie, to pytanie, ile, jak długo trwa taki dyżur?

Tak generalnie dyżury trwają nasze koło 24 godzin. Czasami zdarza się, że dłużej, ale średnio 24 godziny. Teraz jest taka sytuacja, że te dyżury bywają przedłużane.

Pan spędził dobę w pracy teraz?

Tak, dobę w pracy spędziłem. Ale to jak mówię, to nie jest dla nas coś nadzwyczajnego. Natomiast obecnie natężenie tej pracy, ilość pracy i wysiłek, który musimy włożyć w tę pracę, jest powiedzmy nadzwyczajny.

Jak to wygląda? Pańska, wasza praca na co dzień, normalnie, to znaczy nienormalnie, bo covidowa, czyli teraz? Najpierw ludzie dzwonią na 112 i wzywają karetkę. Dyspozytor co robi? Daje wam znać, że trzeba jechać?

Tak, jak pacjent dzwoni na numer alarmowy 112 czy na 999, łączy się w rezultacie z dyspozytorem medycznym, który według najlepszej swojej wiedzy medycznej kwalifikuje dane zgłoszenie czy przekieruje do POZ, czy kwalifikuje dla zespołu ratownictwa medycznego. Wtedy takie wezwanie jest przekierowywane na konkretny zespół, na zespół najbliższy miejsca danego zgłoszenia.

Czasami nie są to takie miejsca najbliższe, bo jak słyszałem, wam zdarza się jeździć z Warszawy całkiem daleko, po całym Mazowszu właściwie.

Tak, tak jak mówię ostatnio dni pokazują, że jeździmy po 150-160 km do szpitali oddalonych od miasta stołecznego Warszawy. To jest sytuacja bez precedensu, bo pierwszy raz taka sytuacja ma miejsce. Wiąże się z tym to, że nasze przebywanie w tych kombinezonach, środkach ochrony indywidualnej, jest dużo, dużo dłuższe. Wynosi czasami kilka, 8-9 godzin. Siłą rzeczy pewne, nawet fizjologiczne sprawy, są utrudnione, a wręcz niemożliwe do zrealizowania.

To jest jakaś masakra właśnie. 8 godzin w kombinezonie, w którym się nawet podrapać porządnie nie można po nosie. Ale panie Pawle, no dobrze, pan już jest w tej karetce, pan ma pacjenta i zaczyna się coś, czego my nie widzimy, a o czym tylko relację z tego możemy oglądać w wieczornych programach informacyjnych, czyli co? Jedziecie stać w kolejce, aż gdzieś wezmą pacjenta, tak?

Bywa, że jedziemy albo bardzo daleko z pacjentem, gdzie prawdopodobnie w danym momencie, kiedy dyspozytor dysponuje nas do danego szpitala, np. w Siedlcach, Ostrołęce, w tym momencie te miejsca są. Natomiast jak tam docieramy, bywa tak, że tych miejsc już nie ma. Ten czas się naturalnie wydłuża. I już nie kilka godzin, a czasami kilkanaście potrafimy spędzić z jednym pacjentem. Co powoduje również, niedostępność tych ambulansów, karetek dla innych pacjentów, też potrzebujących naszej pomocy.

A do kogo jeździcie? Czy to prawda, że pacjenci, do których jeździcie, ci covidowi, są coraz młodsi?

Tak, to niestety są coraz młodsi. Trzeba zauważyć, społeczeństwo powinno to zrozumieć, że pacjenci są coraz młodsi, a ta brytyjska odmiana koronawirusa, jest dużo bardziej zjadliwa, to znaczy często jest tak, że pacjent, którego my przewozimy w dobrym stanie do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego... W dobrym stanie - mówię np. z lekką dusznością. Po kilku godzinach, jak pojawiamy się później, ten pacjent już jest pacjentem zaintubowanym, na respiratorze, wymagającym tlenoterapii i łóżka respiratorowego. Więc to jest warte przemyślenia.

Pan mówi tak, że trzeba to przemyśleć, czyli jak rozumiem, mamy być ostrożni, raczej nie uprawiać koronaparty, ale wie pan dobrze, że np. w Warszawie, obaj jesteśmy z Warszawy, imprezy weekendowe nielegalne idą w najlepsze. Co by pan powiedział tym młodym imprezowiczom, którzy uważają, że zasadniczo oni są nieśmiertelni?

To, co właśnie przed chwilą powiedziałem. Niestety ta forma, ta mutacja wirusa, atakuje młodych. 30-latków, 35-latków i troszkę starszych. I jest bezwzględna. Ona po 10 dniach od pojawienia się infekcji w niektórych przypadkach po prostu postępuje galopująco i bardzo ciężko jest po prostu tych chorych uratować.

Na mnie wczoraj zrobiły wrażenie słowa jednego z profesorów, który mówił o trzydziestoletniej pacjentce, która w zasadzie nie ma już płuc i to jest przerażające. Jak tak młodzi, wydawałoby się silni ludzie, szybko padają ofiarą koronawirusa. Ale nie straszmy, tylko powiedzmy, jak to wygląda z pańskiej perspektywy. Skąd w ogóle wiecie, że są wolne miejsca, gdzieś, jak pan powiedział, w Siedlcach, w Ostrołęce, którymś z warszawskich szpitali?

Sytuacja wygląda w ten sposób, że dyspozytornia medyczna, będąca teraz pod urzędem wojewódzkim, wskazuje nam. Oni mają te statystyki bezpośrednio, wykazy, analizy, gdzie są jeszcze wolne miejsca w tym przypadku u nas na Mazowszu. I kierują nas do wolnych miejsc na podstawie tych wykazów, które oni posiadają. Wykonujemy bezpośrednio ich polecenia.

Panie Pawle, z jak słyszę, zdarzają się przypadki hejtu, przypadki agresji wobec wobec ratowników medycznych. Pan pozwoli, że zadam pytanie osobiste. Za jakie pieniądze wy to robicie? Ile wy na tym zarabiacie, ile pan zarabia? Teraz, po tych wszystkich covidowych 100-procentowych podwyżkach miesięcznie?

To trzeba powiedzieć, że większość ratowników, pielęgniarek, lekarzy, pracujących w systemie państwowego ratownictwa medycznego są na umowach cywilnoprawnych, czyli tzw. kontraktach, umowach kontraktowych i po prostu tyle godzin, ile wypracujemy, to taka jest nasza pensja. Mogę powiedzieć: średnia w warszawskim pogotowiu płacy, za godzinę wynagrodzenie, to jest około 40 zł, plus teraz te 100 proc. covidowego dodatku. Czyli to jest 80 zł. I teraz kwestia jest, ile tak naprawdę godzin dana osoba wypracuje w miesiącu.

A ile panu się zdarza pracować w miesiącu?

Mnie zdarza się koło 200 godzin w miesiącu, plus jeszcze etat, który też muszę wyrobić w pogotowiu ratunkowym w Warszawie, więc ponad dwa etaty mniej więcej.

Ile pan za to dostaje miesięcznie, teraz podkreślmy, kiedy to jest dwa razy tyle, co normalnie?

Z tych wypracowanych jako ratownik medyczny, koło 10-12 tysięcy brutto.