„W rezultacie dwóch pożarów spłonęła prawie doszczętnie cała Moria, czyli największy obóz dla uchodźców w Europie. Mamy teraz na ulicach wiodących od Morii w stronę miasta Mitilini, 12 tysięcy bezdomnych uchodźców, sytuacja jest absolutnie tragiczna” - powiedziała w Popołudniowej rozmowie w RMF FM aktywistka społeczna Sonia Nandzik, pomagająca uchodźcom na wyspie Lesbos.
10 kilometrów od stolicy wyspy mamy Morię, która ma 12 tysięcy mieszkańców. Tutaj wyrosło praktycznie nowe miasto. To nie są osoby bezdomne żyjące w różnych zaułkach miasta, ponieważ kiedy oni zaczęli uciekać z płonącej Morii, to policja zablokowała drogę i podzieliła uchodźców na 3 grupy, w zależności od tego, kto jak szybko mógł wyjść z Morii. Oni teraz koczują na głównej drodze dojazdowej z Morii do Mitilini na parkingach przy supermarketach, przy stacjach benzynowych, na drodze. Największa grupa śpi tuż przed samą Morią z widokiem na zgliszcza obozu" - dodała przedstawicielka fundacji Refocus Media Labs.
Rząd grecki zamknął obóz bez żadnych dodatkowych postanowień. Nie zapewnił mydła, masek, ani odkażaczy do rąk, nie było niczego dodatkowego, poza zamknięciem obozu, co oznacza, że uchodźcy nie mogli wyjść, byli w tym okropnym miejscu, które jest nazywane "piekłem na Ziemi" zamknięci na dobre przez ponad 5 miesięcy, aż do ogłoszenia pierwszego przypadku koronawirusa - wspomniała Nandzik.
Woda jest wyłączana regularnie, zdarzają się też dni całkowicie bez wody. Proszę pomyśleć sobie, jak trudno jest zachować jakiekolwiek zasady sanitarne w takich warunkach. Uchodźcy zaczęli się sami organizować podczas tej pandemii. Zaczęto o tym informować co tak naprawdę wirus może znaczyć. Mamy do czynienia z grupą narażoną na wszelkiego rodzaju ryzyka. (...) Warunki nie pozwalają na to, żeby zachować pełnię zdrowia. Wielu uchodźców jest niedożywionych, jest spora grupa matek, które urodziły dzieci, które nie są w stanie produkować mleka - stwierdziła.
Moria i obozy to jest kwestia kolejek i czekania. Czeka się w długiej kolejce na jedzenie, czeka się w długiej kolejce do prawnika, czeka się w kolejce do systemu azylowego. To jest non stop stanie w kolejce, w ogromnych upałach i nie można ukrywać, że bardzo dużo osób cierpi na depresję - powiedziała Sonia Nandzik w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM.
Aktywistka mówiła też, że dużym problemem jest zapewnienie mieszkańcom obozów bezpieczeństwa. Oni są połowicznie zamknięci w dwóch strefach wewnątrz Morii. I tam mieli zapewnioną prowizoryczną opiekę. Natomiast w okolicach godz. 20 cały zarząd Morii, policja, straż wychodzą, kończą swoją dniówkę i rozpoczynają ją dopiero o 8 rano następnego dnia. Współpracowaliśmy z grupą, która zapewniała ochronę, ale tylko do północy. I mówili, że dało się wyczuć gęstą atmosferę wyczekiwania, kiedy oni wyjdą z tej Morii. Tam niestety szerzą się patologie straszliwe - szerzy się prostytucja wśród nastoletnich chłopców, którzy pozbawieni są jakichkolwiek środków do życia i chcieliby móc zakupić więcej jedzenia czy rzeczy, które są im potrzebne, a nie mają takich możliwości. I to jest prostytucja zarówno wewnątrzobozowa, jak i przychodzą ludzie z zewnątrz - opowiadała Nandzik.
Marcin Zaborski zapytał koordynatorkę projektów humanitarnych, co jest jej największym marzeniem. Jeszcze prawdopodobnie dwa tygodnie temu powiedziałabym, że moim marzeniem jest, żeby tego obozu tu nie było. I tego obozu nie ma. Ale nie w ten sposób chcieliśmy, żeby to się stało. Jestem wielką orędowniczką drugiego procesu relokacji w UE. To byłoby chyba moje życzenie, żeby rozpocząć drugi proces relokacji z wysp greckich - odpowiedziała Nandzik.
Marcin Zaborski, RMF FM: Obóz Moria, obóz dla uchodźców na greckiej wyspie Lesbos przypomniał światu o sobie. Wszystko z powodu pożarów, którego go zniszczyły. Jak teraz wygląda to miejsce?
Sonia Nandzik: Tak tylko wspomnę od razu na początku, że były właściwie dwa pożary - pierwszy we wtorek w nocy, drugi w środę w nocy. I w rezultacie tych dwóch pożarów spłonęła prawie doszczętnie cała Moria, czyli największy obóz dla uchodźców w Europie. Mamy teraz na ulicach wiodących od Morii w stronę Mitilini, to jest stolica wyspy. Mniej więcej 12 tys. bezdomnych uchodźców.
Czytam, że spłonęły kontenery, spłonęły namioty, spłonęły szopy. Choć już wcześniej kontenery w tym miejscu, w tym obozie dla uchodźców były w zasadzie luksusem.
Tak, zdecydowanie. To są takie, jak to się mówi isoboxy. i to rzeczywiście trzeba być uprzywilejowanym, żeby mieć dostęp do takiego kontenera. Na ogół umieszcza się tam rodziny. Rodziny, zwłaszcza z większą ilością dzieci. Większość jednak uchodźców mieści się w tzw. "dżungli" - to jest gaj oliwny, na który rozlała się większość uchodźców po tym, jak nie zmieścili się w Morii.
No właśnie, bo Moria była przygotowana na 3 tys. osób, a tam przecież były momenty, że żyło 20 tys. ludzi.
Tak, przed samą pandemią koronawirusa było dokładnie 22 tys. osób. Teraz ta liczba zmalała, dlatego że udało się przetransportować na kontynent dosyć sporą grupę osób. Część też znalazła jakieś inne lokum, więc mamy około między 12-13 tys. osób, które mieszkały w Morii tuż przed pożarem, no i które teraz są bezdomne.
Kilkanaście tysięcy osób jest teraz na greckiej wyspie Lesbos, bezdomnych?
Tak. I proszę sobie wyobrazić skalę, bo calutka wyspa to jest około 80 tys., stolica wyspy Mitilini to jest 35 tys. I zaraz, 10 km od stolicy wyspy mamy Morię, która właśnie teraz ma 12 tys. Tutaj wyrosło praktycznie nowe miasto. I nie mówimy o tym, że są osoby bezdomne żyjące w różnych zaułkach miasta, ponieważ, kiedy oni zaczęli uciekać z płonącej Morii, policja zablokowała drogę i podzieliła uchodźców na takie trzy grupy, w zależności od tego, kto jak szybko mógł wyjść z Morii. I oni teraz koczują na tej takiej głównej drodze dojazdowej z Morii do Mitilini - na parkingach supermarketów, na stacjach benzynowych, na drodze praktycznie. A największa grupa tak naprawdę śpi tuż przed samą Morią, z widokiem na zgliszcza obozu.
Pani Soniu, pani już wiele miesięcy pracuje z uchodźcami w tamtym miejscu, więc widzi to pani z bliska. I choć pierwsze potwierdzone przypadki koronawirusa w obozie dla uchodźców to jest niedawny czas, to obóz został zamknięty w zasadzie dla świata zewnętrznego już w marcu. Obóz można zamknąć, tylko jak w nim zaprowadzić zasady reżimu sanitarnego, nad tym zastanawiam?
To jest absolutną niemożliwością, a przynajmniej niemożliwością, kiedy nie pracuje się nad systemem. Rząd grecki zamknął obóz, bez żadnych dodatkowych postanowień, co, jak, gdzie. Nie zapewnił ani mydła ani masek, ani odkażaczy do rąk. Nie było niczego. Niczego dodatkowego, poza zamknięciem obozu. Co oznacza, że uchodźcy nie mogli wyjść. Nie mogli też sami sobie kupić tych masek czy mydła. Byli po prostu w tym okropnym miejscu, które nazywane jest przez większość osób po prostu "piekłem na ziemi", zamknięci na dobre przez ponad pięć miesięcy. Aż do ogłoszenia tego pierwszego przypadku koronawirusa.
Czytam doniesienia "Lekarzy bez granic", którzy wyliczyli, że jeden kran w Morii przypada na 1300 osób, jedna toaleta na kilkaset. No, a jeśli woda, to już na pewno nie ciepła. I też nie zawsze.
Zgadza się. Nigdy nie było ciepłej wody, nigdy nie było takich planów. Woda jest wyłączana regularnie, kilka razy dziennie. Zdarzają się też dni całkowicie bez wody, więc proszę pomyśleć sobie, jak trudno jest zachować jakiekolwiek zasady sanitarne w takich warunkach. Uchodźcy zaczęli się sami organizować podczas tej pandemii - zaczęto szyć maski, zaczęto informować o tym, co tak naprawdę ten wirus może znaczyć dla nich. Ale mamy do czynienia tutaj, przypomnę, z taką grupą bardzo narażoną na wszelkiego rodzaju ryzyka. Ponieważ żyjąc w Morii przez, powiedzmy, rok, czasami dwa lata, bo tyle mniej więcej teraz się czeka na swoją procedurę azylową, jednak warunki nie pozwalają na to, żeby zachować pełnię zdrowia. Wielu uchodźców jest niedożywionych. Wiemy, że jest spora grupa matek, które świeżo urodziły dzieci, a nie są w stanie produkować mleka. Dlatego teraz np. mamy ogromny dramat, który rozgrywa się na ulicach Lesbos, kiedy te matki nie mają dostępu nawet do Formuły dla dzieci, żeby nakarmić dzieci właśnie takim mlekiem w proszku. A armia i policja nie dopuszczają żadnych organizacji humanitarnych do uchodźców, a raczej nie dopuszczały do dzisiejszego poranka. Była możliwość dostarczenia jakiejś żywności, oczywiście nie starczyło dla wszystkich. Ileś osób dostało wodę i była możliwość rozdystrybuowania również pieluch dla dzieci.
A propos organizacji, o których pani mówi. Bo na Lesbos nie ma dzisiaj tłumu wolontariuszy. Wielu wolontariuszy z Lesbos wyjechało jeszcze przed pandemią. Jeszcze przed tym zamknięciem. A powodem była przemoc, z którą się spotykali.
Tak. Coś, co akurat nie jest bardzo dobrze znane, zwłaszcza polskiej publiczności. My mieliśmy tutaj do czynienia z ogromną przemocą na wyspie, która rozpoczęła się w lutym, kontynuowała w marcu. Ta ludność miejscowa tutaj była bardzo, bardzo zmęczona tym kryzysem, tym, że rząd nic nie robi. Były zamieszki ze specjalnymi jednostkami policji, które zostały przysłane z Aten. Natomiast to się przeniosło na wszystkie organizacje pozarządowe.
Ale kto stosował przemoc wobec wolontariuszy, wobec organizacji pozarządowych działających na rzecz uchodźców na Lesbos?
Grupy faszyzujące, powiedziałabym, grupy skrajne. To nie są grupy, które mają jakąś masową publiczność, ale jednak mają pewien odbiór. To jest może 100 osób na całej wyspie, które się same uzbroiły w różnego rodzaju ręcznie robione maczety, coś, czego wcześniej nie przypuszczalibyśmy, że zobaczymy w Unii Europejskiej. I gonią po prostu samochody wolontariuszy, samochody organizacji pozarządowych i uchodźców, na motorach tymi właśnie ręcznie robionymi maczetami, obija, tnie opony. I to rzeczywiście działo się na skalę prawie że masową w marcu. Teraz widzimy takie drobne incydenty, które mogą do tego samego prowadzić, aczkolwiek mamy nadzieję, że jednak tym razem policja i władze w Mitilini jednak coś postanowią i zapobiegną tragedii kolejnej.