Nie pierwszy raz zajmuję się bezpieczeństwem na drogach i nie pierwszy raz zwracam uwagę na podnoszenie limitów prędkości oraz poluzowanie dyscypliny kierowcom. I nadal nie rozumiem komentarzy, że "to nie prędkość zabija", że "i tak nikt nie jeździ przez miejscowości "50", więc to rozsądne urealnienie przepisów". Jestem też przekonany, że nie uda się w Polsce bardziej niż obecnie ograniczyć liczby ofiar wypadków. Dlaczego ? Oto kilka faktów.
We wszystkich opracowaniach:
- policji,
- Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego,
- Ministerstwa Transportu,
- sejmowych,
- polskich i europejskich ekspertów,
to PRĘDKOŚĆ jest główną przyczyną wypadków ! Oczywiście, że są różni kierowcy. Oczywiście, że mają różne samochody, mniej i bardziej bezpieczne, jedne ledwo hamują, inne po wciśnięciu hamulca "stają w miejscu". Ale odpowiedzcie sobie na pytanie: ile macie czasu na reakcję i co możecie zrobić jadąc 50 lub 80 km/h? A jakie będą skutki takiego samego zderzenia w przypadku obu tych prędkości?
Kolejne fakty: pieszy uderzony przez samochód jadący z prędkością 50 km/h ma od 40 do 50 proc. szans na przeżycie. Jeśli samochód jedzie z prędkością 60 km/h - szanse maleją do zera.
We wszystkich krajach w Europie limity prędkości były do tej pory obniżane. Tylko u nas je podniesiono. W innych krajach udaje się obniżyć liczbę zabitych w wypadkach. U nas po raz pierwszy od 4 lat mamy wzrost. W całej Europie pod tym względem wyprzedzają nas tylko Rumunia i Bułgaria. W Niemczech jest wiele miejsc, w których obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km/h, a fotoradary robią zdjęcia samochodom jadącym 35 km/h.
Jestem absolutnie przeciwny dalszemu ograniczaniu prędkości w Polsce, nie wydaje się, by jej zmniejszenie np. do 40 km/h w obszarze zabudowanym było dobrym rozwiązaniem. Za dużo dróg i to krajowych, z dużym ruchem przebiega przez miasta i wsie, więc to nie jest sposób. Eksperci zwracają jednak uwagę na inny problem. W Polsce zdecydowana większość kierowców nagminnie lekceważy przepisy i ograniczenia prędkości. Oczywiście, że mamy za mało dróg, że próbujemy nadrobić stracony w korkach czas, ale czy to jest uzasadnienie dla lekkomyślnych manewrów, w wyniku których giną ludzie ?
W Polsce nie mamy zbyt wysokich mandatów. Nie dyscyplinują one kierowców. Dlaczego polscy kierowcy, gdy znajdą się na czeskich lub litewskich drogach jadą zgodnie z przepisami i nie przekraczają np. "70" na trzypasmowej trasie? Bo wiedzą, że drogo by ich to kosztowało. Na Litwie udało się w ciągu kilku ostatnich lat zmniejszyć liczbę ofiar wypadków kilkukrotnie.
A jeśli teraz polscy kierowcy otrzymują komunikat, że do każdego ograniczenia prędkości mogą dodać 10 km/h, to jak Waszym zdaniem będą jechać? I na to zwracają uwagę eksperci. Oczywiście, że podniesienie limitów prędkości na ekspresówkach i autostradach nie wpłynęło pewnie na poziom bezpieczeństwa NA TYCH drogach. Przynajmniej na razie z danych statystycznych to nie wynika. Ale sam komunikat o podniesieniu limitów plus 10 km/h zapasu powoduje, że w świadomości wszystkich kierowców istnieje przekonanie, że wszędzie można jeździć szybciej. I że nie będziemy za to surowo karani.
Niestety, na razie jedynym sposobem na dyscyplinowanie polskich kierowców są wysokie kary i mandaty. Poniższy wykres pokazuje etapy rozwoju kultury bezpieczeństwa.
Jest 5 etapów rozwoju kultury bezpieczeństwa. Zdaniem Krzysztofa Piskorza z Centrum Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, polscy kierowcy są obecnie na drugim etapie.
Bank Światowy wyliczył, że w ubiegłym roku Polska straciła z powodu wypadków drogowych 10 miliardów dolarów.
Koszt śmierci jednej osoby, która ginie w wypadku to nawet 1,5 miliona złotych. To suma odszkodowań, rent, ale przede wszystkim utraconego PKB, którego dana osoba już nie wytworzy. Kosztów krzywd i strat moralnych dla bliskich nie sposób wycenić.
Jeśli macie ochotę komentować, zapraszam do dyskusji. Interesuje mnie, czy osoby, które straciły w wypadkach swoich bliskich także napiszą, że to "urealnienie", że "kierowca nie powinien gapić się na prędkościomierz" i że "to nie prędkość zabija".