Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni było w tym roku świetne kino. Pogoda była prawie doskonała. Z gali finałowej warto zapamiętać jedynie mądre słowa artystów, które padły ze sceny oraz anegdoty mistrzów, takich jak Jerzy Antczak. A na to, by pastwić się nad prowadzącymi i nad brazylijską szansonistką, której występ do niczego nie pasował po prostu szkoda czasu.
W Konkursie Głównym na 17 filmów aż 8 to w tym roku debiuty. Jestem szczęśliwy, że w konkursie było tak wiele dobrych filmów bardzo młodych twórców - mówił po gali przewodniczący tegorocznego jury reżyser Jerzy Antczak. Uczestniczyłem w narodzeniu polskiego kina, to był wspaniały wysiew - dodawał podekscytowany reżyser. I nie ma w tym przesady. Film, który dostał Złote Lwy, "Cicha noc", to pełnometrażowy debiut w reżyserii Piotra Domalewskiego. Opowiada o pracującym w Holandii Adamie (Dawid Ogrodnik dostał w Gdyni główną nagrodę aktorską za tę rolę), który niespodziewanie wraca do rodzinnego domu na Boże Narodzenie. Ale nie chodzi tylko o świąteczną kolację z najbliższymi. Adam w powrocie ma swój cel. Chce sprzedać dom po dziadku, założyć firmę, wyjechać na stałe. Domalewski nie wyśmiewa polskiej prowincji, pokazuje w swoim debiucie ciężko pracujących ludzi, którzy wyjeżdżają zagranicę niby na chwilę, a którym bezrobocie nie pozostawia wyboru i zostają tam na całe lata. W kraju zostają ich rodziny, które trudno później na nowo posklejać. Reżyser tłumaczył po premierze w Gdyni, że skoro wiele osób mówi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, chciał sprawdzić dlaczego w ogóle wciąż stajemy do tych rodzinnych fotografii.
Nagrodzona za najlepszy debiut Jagoda Szelc jest jeszcze studentką szkoły filmowej w Łodzi. Jej "Wieża. Jasny dzień" to kino autorskie, zadające wiele pytań. Mula i Kaja są siostrami. Ta pierwsza wychowuje córkę tej drugiej, choć to rodzinna tajemnica. Cała rodzina spotyka się na komunii małej Niny. I oglądamy rodzinną psychodramę z elementami horroru i z pogranicza snu. I wreszcie trzeci z ważnych debiutów z Konkursu Głównego - "Atak paniki" w reżyserii Pawła Maślony. Tragifarsa o lęku, film, który pokazuje kilka różnych historii i dzikie oblicze ich bohaterów. Pokazuje też nieznane w polskim kinie twarze oraz inne oblicze tych znanych. Polecam sceny w samolocie z udziałem Doroty Segdy i Artura Żmijewskiego. Zwłaszcza jeśli kojarzą wam się oni przede wszystkim z rolami siostry Faustyny i ojca Mateusza.
Nagroda Publiczności trafiła do twórców "Najlepszego". Jego bohaterem jest Polak, który zachwycił świat, choć u nas o jego sukcesie wie niewielu. To historia inspirowana biografią Jerzego Górskiego - byłego narkomana, który miał nie żyć, a został mistrzem świata w podwójnym triathlonie. Reżyserem tego filmu jest Łukasz Palkowski, który wcześniej nakręcił m.in. film "Bogowie" o profesorze Relidze. Chce mi się opowiadać o ludziach lepszych ode mnie - mówił mi w Gdyni reżyser. To cenna dla mnie nagroda, bo ja robię filmy dla widzów - dodawał Łukasz Palkowski.
Festiwal zakończyła gala, o której trzeba szybko zapomnieć, by nie zepsuła dobrego wrażenia jakie zostało po festiwalu. Mówi się, że "dobra zmiana idzie po kino". Wielu filmowców zastanawia się co będzie z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej. Minister Gliński został przez twórców przyjęty chłodno, acz elegancko.
A z festiwalu zapamiętam na pewno widzów, którzy od rana do nocy oglądali polskie filmy. I debiutantów, którzy zaznaczyli swoją obecność, dając publiczności i starszym kolegom znać "jestem tu, mam pomysł na kino". I jeden głos z gali kończącej festiwal. Joanna Kos-Krauze odbierając Srebrne Lwy apelowała do ludzi filmu: "Nie dajmy się skłócić, nie dajmy się podzielić". Ale dużo ważniejsze były słowa przeznaczone do polityków: "Zostawcie nas. Naprawdę wiemy, co robimy".
(mpw)