Pamiętam, gdy byłem mały, wykopywałem dziewczynkom "aniołki". To były ich sekretne "skarby" skrywane płytko w ziemi, tuż pod ścianą bloku: kwiatuszki najkolorowsze, najukochańsze oraz świecące w słońcu skrawki cynfolii przykryte w dołku szkiełkiem z butelki i zasypane grudkami gleby. Niszczenie "aniołka" było jak gwałt, czyn straszny, bezbożny i budzący dreszcze w ciałku podłego chłopca, jakim bez wątpienia w takich chwilach byłem.
To mroczniejszy odprysk mojej pamięci. Jednak nie jedyny tak cenny. Inne życiowe epizody z tej bogatej psychosfery należą do przejść pozytywnych, inicjacji ku kulturze a nie antycywilizacji; stoję po nich po stronie dobra. Z pewnością.
Któż z nas z zapartym tchem nie czytał, nie słuchał, nie oglądał w dzieciństwie cudownych opowieści o ukrytych precjozach i trofeach! Za moich dziecięcych czasów "Wyspa skarbów" Roberta Louisa Stevensona należała do czytelniczego kanonu. Dziś chyba jednak wierszowany wstęp autora tej awanturniczej powieści jest niestety samospełniającym się proroctwem: "Wyspa skarbów" legła w zapomnieniu razem z innymi ramotami o piratach. (Wyjąwszy może filmowych "Piratów z Karaibów".)
"Do wahającego się czytelnika" - tak tytułem zachęty (trochę minoderyjnej autoreklamy) zwraca się do odbiorcy dziewiętnastowieczny narrator tomu:
Jeśli w te wszystkie morskie opowieści,
gdzie chłód, tropiki, przygody i szkwały,
krwawi korsarze i ukryte skarby,
błędny kurs, statek i wyspa się mieści,
jeśli w tę starą bajkę, co do słowa
według zwyczajów dawnych powtórzoną,
dzisiejsza trzeźwa i rozważna młodzież
wsłucha się, jak ja niegdyś, zachwycona
— To niech tak będzie, i dajcie się porwać!
Lecz gdyby dzisiaj chłopcy nie czytali
dzieł Ballantyne'a, Coopera, Kingstona,
bo zapomnieli, jak im smakowały
tamte historie z morza albo z lasów,
niech i tak będzie. A mnie pozostanie
podzielić los ich i wraz z piratami
lec w zapomnieniu pośród dawnych skarbów.
Lecz czym jest skarb? Joanna Lamparska w swojej najnowszej książce "Ostatni świadek" przytacza z początku banalną encyklopedyczną odpowiedź: Skarb. Jego definicja jest prosta. Termin ten odnosi się wyłącznie do ruchomych znalezisk (co najmniej dwóch), celowo składowanych przez jakąś osobę lub grupę. Obejmuje zespół cennych w danym okresie przedmiotów (np. monet, ozdób), fragmentów surowca (bryłek minerałów, metali), narzędzi lub broni ukrytych jako forma przechowywania majątku (zwykle w czasach zagrożenia najazdami) lub zdeponowanych w celach kultowych.
Już po chwili jednak Lamparska- znana tropicielka historycznych tajemnic- dodaje do tego płaskiego, jednowymiarowego, materialnego obrazu tło kulturowe i psychologiczne, imaginacyjne: W masowej wyobraźni skarb to jednak coś więcej. Przygoda, emocje, piraci z Karaibów, diamenty na dnie oceanu i zakulisowe rozgrywki wytrawnych graczy. Wszyscy kochają Indianę Jonesa i Larę Croft, choć moją faworytką była zawsze profesor Sydney Fox z "Łowców skarbów". Piękna, niezależna i cholernie odważna. Potrafiła odnaleźć każdy bezcenny zabytek. Żyła przygodą. Bywało niebezpiecznie, ale w pamięci widza zostawały przede wszystkim kolory, blask złota i słońce egzotycznych krajów. Pisze podekscytowana dziennikarka, ale wyraźnie, z dystansem, podkreśla: Tak wyglądają skarby z filmów.
Lamparska celowo tworzy bowiem taki hollywoodzki, nieco infantylny landszaft; bo to tylko tło, ciepłe, radosne, jak w przygodowych dziełkach z idyllicznego dzieciństwa. Potrzebna jej taka złota jak słońce paleta beztroskich przygód - dla kontrastu, dla kontrapunktu do własnego, właściwego, krwawego horroru o "skarbach"- przyjmujących inne, koszmarne kształty, krzepnących w krwawe fanty.
Takie skarby trzeba oskrobać ... z ludzkiego mięsa. Bo składowane są w metalowych skrzyniach w postaci złotych zębów wyrywanych trupom czy obrączek ślubnych odciętych razem z palcami od dłoni jakichś nieżyjących, zakatowanych żydowskich małżonków.
W Polsce, zwłaszcza na Dolnym Śląsku, skarby dają cień zimny i ponury. - to jedno chłodne, ba! lodowate zdanie z książki Lamparskiej schowałem w głowie jak cenną swoją myśl, hołubię jak własną refleksję. Skradłem ją jak dziennikarz - pirat dziennikarce.
Ten dreszcz, który przeze mnie przebiega po przedefiniowaniu pojęcia "skarb", mógłbym porównać z reakcją na teatralną scenę z mojego imaginarium, gdy podnosi się różanopalcy kicz kurtyny w stylu glamour i na deski spada brudny kir, wielka ciężka szmata, czarna od zakrzepłej krwi trupów skłębionych w masowych "mogiłach" - w bezimiennych dołach na polanach i na szybko ukrywanych gdzieś w lesie rowach. Rowach, a nie grobach.
W Polsce, zwłaszcza na Dolnym Śląsku, skarby dają cień zimny i ponury. - wbiłem do głowy, wkułem na blachę tę złotą myśl z "Ostatniego świadka. Historii strażników hitlerowskich skarbów".
Refleksja Lamparskiej, która mnie oświeciła, teraz pełga mi w głowie zimnymi refleksami najcenniejszego z metali. W książce są jednak także obrazy. Oto fotografia. Naga kobieta na płótnie, do góry nogami, jak satanistyczny konterfekt zbrukanej świętej. Wokół śmiejące się beztrosko pyski męskich bestii. Triumf zdobywców trofeów i fantów. Podpis: "II wojna światowa, gdzieś za linią frontu. Niemieccy żołnierze kradną obraz z jakiegoś bogatego domu."
W Polsce, zwłaszcza na Dolnym Śląsku, skarby dają cień zimny i ponury.
Jeden z rozmówców wrocławskiej dziennikarki często wspomina o "strażnikach": Niemcach, najlepiej byłych esesmanach, którzy zostali tu po wojnie, żeby strzec tajemnic. Ci groźni ludzie wiedzieli, gdzie jest ukryte złoto, potężne podziemia, fabryki cudownych broni. Mimo że udawali zwykłych obywateli, byli beznamiętnymi maszynami do likwidacji każdego, kto chciałby wydrzeć im sekret. Przyczajeni, czekali na odpowiedni moment, by - kiedy nadejdzie czas- wyciągnąć z sejfu pamięci mapę ukrytych dóbr i wywieźć je do 'swoich'.
Ciekaw jestem, ile tego kruszcu i kosztowności wyekspediowali do Rzeszy, nowej Rzeszy, w ciszy się odradzającej, już bez podniesionego histerycznie głosu Fuehrera. Taka histeria to już historia. Teraz rodzi się Herstoria. Herrstoria? Tak! Rzesza cicho-sza!
I znów błysnęła mi w głowie na zimno cenna refleksja Lamparskiej, kolejna złota myśl pisarki: Niemcy byli uzależnieni od złota. Potrzebowali go, aby się militaryzować. Miało ono wpływ na losy wojny. Stąd przejęcie polskich depozytów bankowych, okradanie więźniów w obozach koncentracyjnych (także z fragmentów ich ciał), nakładanie kontrybucji, ogałacanie muzeów i kościołów, w końcu zagarnięcie majątku ludności żydowskiej. Amerykańscy i angielscy agenci wywiadu ustalili, ze od końca 1940 roku do końca wojny Niemcy przesłali do Szwajcarii prawie 400 ton złota!
Piraci z Karaibów są teraz strażnikami w Europie! Jeśli szukacie "Wyspy skarbów" na miarę XXI wieku, to proponuję polską książkę do nowego kanonu lektur, bezcenny tom Joanny Lamparskiej "Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów".
"Dajcie się porwać!" - jak pisał Robert Louis Stevenson. Dajcie się porwać, jako ja się dałem.