Przeprowadziłem drugi wywiad z jednym z najwybitniejszych współczesnych pisarzy-dziennikarzy na świecie: Martínem Caparrósem. Urodzony w 1957 w Buenos Aires obecnie mieszka w Hiszpanii, w okolicach Madrytu. Caparrós to autor niezwykle oryginalny, o niepodrabialnym głosie w literaturze naszej epoki.
Nie sposób go pomylić z innymi reportażystami, a imię ich "Legion", bo tak wielki jest urodzaj na tego typu twórczość na całym świecie. Globalizacja, gwałtowny rozwój mediów, technologiczny skok, pozwalają praktycznie każdemu, kto dysponuje smartfonem i pewną (nie zawsze dużą) sumą na koncie, na podróże do różnych zakątków naszej planety i multimedialne raportowanie o ich przebiegu w Internecie za pomocą tekstów, rysunków, zdjęć, nagrań audio i wideo. To mogą już dzisiaj amatorzy ... podróży. A co dopiero ludzie, którzy zajmują się tym w sposób profesjonalny: kręcą filmy, publikują albumy fotograficzne, wydają książki. Jednak tomy Martína Caparrósa są dziś jedyne w swoim rodzaju.
Co to takiego - zapytacie - ta "Ñameryka" (w hiszpańskim oryginale "Ñamérica")? O co chodzi z tą literą N z dziwnym znakiem na górze, przypominającym łopoczącą flagę? Ten graficzny symbol nazywa się "tylda", a jego sens ogólny oraz szczególny w tej książce, wyjaśnił mi w rozmowie sam autor.
To jest maleńki fragment mojego wywiadu. A kiedy całość?
A już możecie się zapoznać z moim poprzednim wywiadem z Martínem Caparrósem na temat jego wcześniejszych książek zatytułowanych “Głód" oraz “Dziadkowie".
Dzięki krakowskiej oficynie - Wydawnictwu Literackiemu - możemy po polsku przeczytać "Ñamerykę" nową książkę, a właściwie Księgę hispanojęzycznego pisarza. Tak nazywam ten reportaż i zapisuję wielką literą nie tylko z powodu jego objętości, bo to opasły tom, ale także z uwagi na jego monumentalny i wielowymiarowy charakter. To dzieło “totalne", zawierające ogrom wiedzy: statystycznej, geograficznej, politycznej, historycznej, gospodarczej, lingwistycznej, socjologicznej, architektonicznej, przyrodniczej, antropologicznej ... Jednak niech was nie przeraża ta charakterystyka. Tu nie ma natłoku, przesytu, słowotoku, epatowania faktami. Wszystko jest dawkowane i wzbogacane fascynującymi opowieściami prosto z życia. Pisarz bowiem swoją książkową wiedzę, pogłębione studia w bibliotekach, weryfikuje “na żywo" w swoich pisarskich pielgrzymkach, peregrynacjach do różnych miejsc: i południowo-, i środkowo-, i północno-amerykańskich metropolii oraz wioseczek, po drogach i bezdrożach, po serpentynach wiodących na górskie szczyty i po szlakach prosto w doły społeczne, ku dżunglom naturalnym i tym miejskim, równie a może nawet bardziej dzikim. Rozległa tematyka, obejmująca szeroki zakres różnorodnej wiedzy, prezentowana jest w tym tomie za pomocą adekwatnej metody pisarskiej.
"Ñameryka" jest jak gigantyczna panorama-mozaika. Wyobraźmy sobie wielki obraz na kolistej ścianie, który otacza nas ze wszystkich stron, tak że mamy wrażenie przebywania w samym centrum rozgrywających się zdarzeń, a jednocześnie, kiedy przyjrzymy się bliżej, widzimy, że to rozległe dzieło składa się z maleńkich fragmentów, mikro-puzzli dopasowanych do siebie z zegarmistrzowską precyzją.
Suche dane o Produkcie Krajowym Brutto Ñameryki skonfrontowane są na chłodno z potencjałem gospodarczym Niemiec, aby za chwilę wybuchnąć feerią barw w reportażu z plantacji bananów w Ekwadorze, z osobistymi tragediami, ukazanymi z pełną empatią. Te emocjonalne fragmenty mogą wycisnąć łzy u najbardziej odpornych czytelniczek i czytelników. Depresyjne akapity mają z kolei kontrapunkt w postaci prawdziwych wzlotów poetyckich, ekstatycznych wizji, niemal surrealistycznych obrazów jak z wierszy hiszpańskich mistrzów XX wieku. Tu Martín Caparrós bywa jak Federico García Lorca z okresu amerykańskiego. W swoich niezwykłych konceptach, metaforach czy porównaniach przypomina chwilami autora wierszy z tomu "Poeta w Nowym Jorku" ("Poeta en Nueva York"). Już sam tytuł książki "Ñameryka" zresztą świadczy o wielkiej językowej wrażliwości pisarza rodem z Argentyny.
Dodajmy do tego sceny jak z filmów Luisa Buñuela (znaczące w tym kontekście nazwisko z "n" z tyldą.)
Z "Psem andaluzyjskim" czy z "Zapomnianymi" ("Los Olvidados") skojarzył mi się rozdział o meksykańskiej dzielnicy -prawdziwym piekle kobiet- z absurdalnym miejskim placem ze stojącym na nim samolotem ... biblioteką. Wyobraziłem sobie zapętlenie: na półce w tej wypożyczalni książek stoi tom "Ñameryka" opisujący wypożyczalnię książek, w której jest tom Martína Caparrósa, przedstawiający bibliotekę ... itd.
Można o życiu I twórczości Argentyńczyka pisać i mówić w nieskończoność, właśnie w taki rekurencyjny sposób, jak w słynnym efekcie Droste. Odwołuję się do zjawiska, które już opisałem w blogu przy okazji podcastu “Francuski kulturalnie". Jakież było moje zdziwienie, gdy jako swojego mistrza (obok rodaka-Argentyńczyka Jorge Luisa Borgesa) Martín Caparrós wymienił Francuza Georgesa Pereca, któremu poświęciłem najnowszą lekcję literatury znad Sekwany z dr Joanną Wilkońską. Tak działają zagadkowe zbiegi okoliczności, tajemnicze zdarzenia przez psychoanalityków nazwane zjawiskami synchroniczności.
A może to znak, że jest coś żywego nad życiem, nad Nami, jak zawieszona flaga w “Ñ"?