Kto? Ryoyu Kobayashi! Gdzie? Na... Islandii! Tam właśnie padł nowy nieoficjalny rekord świata w skokach narciarskich. Na specjalnie wybudowanej skoczni Japończyk pofrunął na 291 m. "Nie unikniemy tego, że prędzej czy później bariera 300 metrów padnie" - powiedział RMF FM Adam Małysz. Międzynarodowa Federacja Narciarska już ogłosiła, że skok Kobayashiego nie będzie uznany jako oficjalny rekord świata.
Pierwsze doniesienia o imprezie na Islandii i dalekich lotach Ryoyu Kobayashiego pojawiły się we wtorek. Już tego dnia Japończyk miał pobić rekord świata Stefana Krafta (253,5 m), lądując na 256 m.
Celem pokazowej imprezy firmy Red Bull miał być lot na odległość 300 m na skoczni zbudowanej na zboczu wzgórza Hlidarfjall w miejscowości Akureyri. Kobayashi nie złamał tej niewyobrażalnej granicy, ale i tak pobił rekord - wylądował na 291 m.
Na jakiej skoczni możliwe są tak dalekie loty? To nie była skocznia, która miała certyfikaty. Oczywiście ona była budowana długo i według przepisów, które mogą pozwolić na tak daleki skok, ale mimo wszystko to była skocznia, którą trzeba było od podstaw zbudować. To skocznia naturalna - opowiedział w rozmowie z Wojtkiem Marczykiem z RMF FM prezes PZN Adam Małysz.
Dowodem ma być film z rekordowego skoku, zamieszczony w mediach społecznościowych.