Łukasz Habaj i pilot Daniel Dymurski zdobyli trzecie miejsce Rajdowych Mistrzostw Europy. Do końca liczyli się w walce o mistrzostwo, ale z powodu awarii samochodu nie ukończyli ostatniego w sezonie rajdu Węgier i ostatecznie sezon zakończyli na najniższym stopniu podium. O zawodzie jakim był tytuł drugiego wicemistrza Starego Kontynentu, ale także o tym co w tym sezonie nie działało dobrze w jego zespole z Łukaszem Habajem rozmawiał Wojciech Marczyk z redakcji sportowej RMF FM.
Wojciech Marczyk: Jesteś zadowolony po tym sezonie? Bo oczywiście patrząc na przebieg ostatniego rajdu można mówić o sporym pechu. Uszkodziłeś samochód, musiałeś wycofać się z rajdu Węgier i nie mogłeś już walczyć o tytuł.
Łukasz Habaj: Pierwsze dwa czy nawet trzy dni po rajdzie mój nastrój nie był najlepszy i mocno przeżyłem, szczególnie formę w jakiej ta rywalizacja w tym roku się zakończyła. Naprawdę do ostatniej chwili mieliśmy szansę walczyć o pierwsze miejsce na koniec sezonu. To jest super sprawa, ale nie zasłużyliśmy na to, żeby zakończyć tą walkę w taki sposób, jaki zakończyliśmy uszkadzając zawieszanie po uderzeniu w przydrożny kamień. Tak naprawdę muszę być jednak zadowolony. Przed sezonem nie zakładałem w ogóle walki o zwycięstwo, o tytuł. Zdobycie mistrzostwa Europy, to naprawdę nie jest prosta sprawa. Przed sezonem mierzyłem realnie siły na zamiary i zakładałem, że będziemy zajmować miejsca między trzecim, a piątym i przy odrobinie szczęścia uda nam się wbić na podium. Patrząc więc na przekrój całego sezonu założenia spełniliśmy z nawiązką i jestem zadowolony z tego, ale obiektywnie patrząc nie byliśmy przygotowani, ani ja ani zespół, żeby walczyć o zwycięstwo. Teraz to wiem z perspektywy czasu, że żeby walczyć o mistrzostwo trzeba jeszcze o 10 proc. więcej z siebie dać w wielu elementach. Przede wszystkim trzeba jeszcze o wiele szybciej jechać, ale jest jeszcze wiele obszarów takich organizacyjno, logistyczno, technologicznych i inżynierskich, które muszę poprawić, żeby prędkość na OS-ach jeszcze wzrosła. Żebyśmy po prostu przyszły sezon zaczynali od razu z nastawieniem, że walczymy o najwyższe laury o ile przyszłym roku wystartujemy.
Sezon zacząłeś z przytupem od zwycięstwa w Rajdzie Azorów. Potem trzecie miejsce na Wyspach Kanaryjskich, więc to nie był przypadek, tylko dobrze jechałeś od początku zmagań. Nikt też z czołówki nie jechał gorzej i nikt nie wypadł. Ingram z Łukjaniukiem walczyli też od początku do końca.
To prawda. Szczególnie pierwsza część sezonu była dla nas udana, bo w pierwszych czterech rajdach trzy razy byliśmy na podium i pierwszy rajd sezonu wygraliśmy. To dawało duże powody do optymizmu i realne szanse do tego, żeby zdobyć tytuł mistrza Europy. Druga część sezonu okazała się jednak jeszcze bardziej wymagająca. Wiedzieliśmy, że będzie trudniej, bo były trudniejsze rajdy. Dodatkowo zaczęliśmy mieć pewne problemy, głównie dotyczące ustawień samochodu na rajdach asfaltowych. Problemy zaczęły się od rajdu we Włoszech, gdzie przez te problemy rozbiłem samochód. Później kolejne zdarzenia, na kolejnych rajdach to był trochę efekt kuli śnieżnej. Na rajdzie Cypru, gdzie mieliśmy szansę na drugie miejsce, a trzecie już na 100 proc., auto się zepsuło. To zaś było konsekwencją wcześniejszych problemów i tego, że jechałem innym samochodem niż tym, którym startowałem od początku sezonu, bo on został rozbity. Ten ostatni rajd - Węgier - uzewnętrznił tez problemy, które mieliśmy od początku. Wniosek jest taki, że nie byliśmy wystarczająco dobrze przygotowani. Teraz widzę, że są różne obszary, które wymagają poprawy i muszę je zoptymalizować jeżeli chcę te mistrzostwa w przyszłym roku wygrać.
Mówisz, że przed sezonem nie nastawiałeś się na walkę o tytuł. A kiedy uwierzyłeś, że zdobycie go jest możliwe?
Tak w połowie sezonu. Po czterech rajdach byliśmy na prowadzeniu w generalce i zauważyłem, że jest szansa wywalczyć tytuł. Być może to też był taki mój mentalny problem, bo w pewnym momencie zaczęło mi może na tym trochę za bardzo zależeć. Skupiałem się wtedy myślami tylko na tym, żeby dowieźć prowadzenie, a trzeba było myśleć o tym co jest tu i teraz. Skupiać się na poszczególnych rajdach i czerpać trochę więcej z satysfakcji z samego ściągania i jazdy, niekoniecznie koncentrując się na wynikach. To też może efekt mojego nie najlepszego przygotowania mentalnego, by osiągnąć końcowy sukces.
Jak sam podkreślasz, pierwsza część sezonu była bardzo udana, a co miało na to wpływ?
My największe problemy mieliśmy na rajdach asfaltowych, a w pierwszej części sezonu był tylko jeden taki rajd i to z punktu widzenia ustawień samochodu bardzo łatwy. Sam rajd Wysp Kanaryjskich nie jest oczywiście łatwy, ale jest dość przewidywalny, bo drogi są kręte, ale równe. Mają też dobrą przyczepność i udało nam się ustawić dobrze samochód. Reszta rajdów była szutrowa, a zespół z którym współpracuje pochodzi z Łotwy i ma duże doświadczenie w ściganiu się na tej nawierzchni. Dlatego moje auto było lepsze na szutry niż na asfalty, a w pierwszej części sezonu było więcej rajdów szutrowych. A w drugiej części sezonu gdy pojawiły się wymagające rajdy asfaltowe jak rajd Włoch, Barum czy ostatni w sezonie rajd Węgier. To są bardzo wymagające imprezy, szczególnie jeśli chodzi o dostosowanie ustawień samochodu, do bardzo zmiennych warunków, które są na drodze.
Oglądając nagrania z kabiny z wypadku na odcinku testowym rajdu Węgier widać, że auto cię nie słuchało.