Sezon 2001/02 z pewnością zapadł kibicom Odry Wodzisław w pamięć. O ich drużynie stało się wówczas głośno: po pierwsze za sprawą dobrej gry - Odra zdobyła mistrzostwo jesieni - ale również z powodu niecodziennego i bardzo kreatywnego celebrowania zdobywanych goli. Lajkonik, lokomotywa czy dyskobol to tylko niektóre z pamiętnych "cieszynek", jakie zaprezentowała ekipa z Wodzisławia. O tym, kto wymyślał "cieszynki", jak długo trzeba było je ćwiczyć i jak ich tworzenie wpływało na zespół, z Dariuszem Dudkiem - byłym piłkarzem Odry Wodzisław, a obecnie szkoleniowcem GKS-u Katowice - rozmawia Wojciech Marczyk z redakcji sportowej RMF FM.
Wojciech Marczyk, RMF FM: Grał Pan w Odrze Wodzisław w sezonie 2001/02. To był bardzo kolorowy zespół: bramki celebrował w wyjątkowy sposób.
Dariusz Dudek, były piłkarz Odry, obecnie szkoleniowiec GKS-u Katowice: Dzisiaj można by było wrócić do tych "cieszynek". To był bardzo fajny okres: i dla mnie, i dla zespołu. Pamiętam, że wtedy też był w Ekstraklasie podział na grupy, tak jak dzisiaj. My mieliśmy ciekawy zespół, pełen dobrych piłkarzy, pod przewodnictwem Piotra Rockiego - mojego przyjaciela, z którym miałem okazję grać wiele lat. To był zawodnik, który zasłynął nie tylko tym, jak grał, ale też tym, jak się z bramek cieszył, bo to on wymyślał nasze "cieszynki". To się później przyjęło na naszych stadionach, bo, pamiętam, jeszcze Remik Jezierski ciekawe rzeczy wymyślał. To były naprawdę fajne czasy.
Spektakularnych "cieszynek" w Waszym wykonaniu było wtedy kilka. Odra grała dobrze, było się z czego cieszyć. Pan którąś "cieszynkę" szczególnie pamięta?
Mieliśmy wtedy fajną rundę, byliśmy na pierwszym miejscu. Tych "cieszynek" było naprawdę sporo. Piotrek (Rocki) był niemożliwy. Potrafił przyjść w poniedziałek po meczu i podsuwał pomysł na następną "cieszynkę" - na następny mecz, na następnego przeciwnika. Często po meczu ligowym mówiliśmy mniej o samym spotkaniu, a więcej o "cieszynkach".
Ja pamiętam, jak zrobiliśmy dyskobola, grając z Grodziskiem Wielkopolskim. Były krakowiaczek i lajkonik w meczu z Wisłą Kraków. Był mecz z Lechem Poznań, na którym zrobiliśmy lokomotywę. Sporo tego, przyznam się szczerze, że trudno to spamiętać.
Pamiętam jeszcze jedną "cieszynkę": chyba po meczu z Legią Warszawa u nas, na stadionie w Wodzisławiu. Piotrek po strzelonej bramce wyciągnął z torby różne czapeczki, miał też jakiś rekwizyt, który miał pokazywać, że jesteśmy warszawską kapelą.
Fajne czasy, ale wydaje mi się, że one minęły bezpowrotnie. Patrząc na dzisiejsze czasy, gdzie jest internet, media społecznościowe, to dziś "cieszynki" to pewien biznes. Wszystko idzie w stronę indywidualizacji: to widać po Lewandowskim i Piątku. Mniej jest "cieszynek" grupowych. A dla mnie to były zdecydowanie lepsze czasy. Fajne było, jak cały zespół potrafił zaskoczyć, coś wymyślić.
Jak to się stało, że w tej słynnej "cieszynce" z lajkonikiem znalazła się drewniana głowa konia?
Piotrek przyszedł w poniedziałek i powiedział, że gramy z Wisłą, trzeba by coś wymyślić, może jakiegoś lajkonika? Był Łukasz Sosin, znany, dobry napastnik z Krakowa, związany z tym miastem. On przyniósł jakąś głowę konia. Piotrek natychmiast to podchwycił, mówi: dawaj, zaraz to pomalujemy.
Rekwizyty przynosiło się w poniedziałek, wtorek. W piątek na ostatnim rozruchu przed meczem zawsze trenowaliśmy, co zaprezentujemy po bramce. To było fajne. Patrząc dzisiaj z perspektywy trenera: to przed meczami z takimi dobrymi rywalami jak Wisła, Lech czy Legia powodowało to, że mieliśmy mniejszy stres, to było coś, przy czym mogliśmy się rozluźnić. Więcej myśleliśmy o "cieszynkach" niż o przeciwniku i wtedy presja meczowa była zdecydowanie mniejsza. To też powodowało, że byliśmy mocniej scaleni, byliśmy naprawdę jednym wielkim zespołem, który lubił ze sobą przebywać i grać. Trzeba powiedzieć, że - patrząc wtedy po wynikach i "cieszynkach" - większość spotkań wygrywaliśmy, to było fajne.
A jak na Wasze celebracje reagowali rywale? Schodząc po meczu do szatni, pewnie rozmawialiście z nimi w tunelu.
Często przed meczem było tak, że wychodząc z tunelu czy już na płycie boiska pytali: co tam na dziś wymyśliliście? My mówiliśmy: zaraz zobaczysz, strzelimy wam gola, to się przekonacie. To było zabawne, ale też scalało zespół. Nie było agresji, to było fajne.
"Cieszynki" tworzyły ducha zespołu? Przez tą wspólną zabawę i wymyślanie, jak wszystkich zaskoczyć, lepiej się poznawaliście? Bo trzeba powiedzieć, że wtedy w Wodzisławiu to była bardzo kolorowa drużyna.
Zdecydowanie tak. Ja nie lubię żyć przeszłością, lubię myśleć o tym, co mamy tu i teraz - ale faktycznie: patrząc na to, jakie nazwiska grały w Wodzisławiu, to był ciekawy zespół, mieliśmy bardzo dobrych piłkarzy. Był Paweł Sibik, Malinowski, Woś, Sosin, Marek Saganowski, Grzegorz Rasiak. Wielu, wielu bardzo dobrych piłkarzy, reprezentantów kraju.
Odra była zespołem, który odbudowywał piłkarzy. Przychodzili po kontuzjach albo z zespołów, w których nie grali. Fantastyczną robotę wykonywał w Wodzisławiu dyrektor Edward Socha, który potrafił tych piłkarzy ściągnąć - a oni dobrze się tu czuli.
"Cieszynki" to był jeden z wielu elementów tej dobrej atmosfery. One też napędzały nas, żeby strzelić bramkę: wiedzieliśmy, że musimy to zrobić, żeby "cieszynki" nie spalić. Cały tydzień się do tego przygotowywaliśmy, a gdyby mecz zakończył się wynikiem 0:0, to "cieszynki" by nie było. Myślę, że dawało nam to 15-20 procent energii więcej.
Wspominał Pan, że brakuje Panu obecnie grupowych "cieszynek". Częściej widzimy dzisiaj te indywidualne, które stają się znakiem rozpoznawczym, wręcz marketingowym, zawodników. Doskonale znana jest "cieszynka" Cristiano Ronaldo czy teraz "pistolety" Krzysztofa Piątka, który strzela jak najęty.
Jest tutaj duża indywidualizacja. Marketing poszedł w inną stronę, zdecydowanie mniej jest "cieszynek" zespołowych, wyrażających team spirit. Raczej idzie to na potęgę w indywidualizm. Przodują w tym napastnicy.
U nas, w Odrze, Piotrek Rocki był środkowym pomocnikiem. Ewentualnie grał na pozycjach "7" i "11", był tak utalentowany, że mógł grać na wielu pozycjach - ale nie był takim typowym napastnikiem. On rządził u nas w tym czasie z "cieszynkami" i to pokazywało, że potrafił scalić cały zespół... nie tylko pojedyncze osoby. Trochę mi tego teraz brakuje. Fajnie jest, kiedy jedenastu się cieszy. U nas to nawet nie było jedenastu, bo "Roki" często brał też chłopaków z ławki rezerwowych. To było fajne.
Teraz tak to się zindywidualizowało, że pewnie za chwilę będziemy mieli możliwość kupić koszulkę z "pistoletami" Piątka.
To może GKS Katowice, którego jest Pan trenerem, wróci do tych "cieszynek"? Może trzeba zmotywować chłopków w szatni i coś im podpowiedzieć.
Być może jest to dobry pomysł, sposób, żeby zwyciężać. Ja jako trener dużą wagę przywiązuję do team spirit. Chciałbym, żeby oni umierali jeden za drugiego. To jednak bez takiej wspólnej przyjaźni poza boiskiem nie jest możliwe.
Pomyślimy nad tym, jak to zrobić, żeby ten sposób okazywania radości po bramce był wspólny.