Załoga policyjnego śmigłowca Black Hawk, który podczas wojskowego pikniku w sierpniu ubiegłego roku zerwał linię energetyczną, miała świadomość, że w coś uderzyła, mimo to odleciała - dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM.
Do incydentu doszło w sierpniu ubiegłego roku w trakcie wojskowego pikniku z udziałem oficjeli, między innymi ówczesnego wiceszefa MSWiA Macieja Wąsika. Policyjna maszyna niebezpiecznie nisko latała nad ludźmi, a następnie zahaczyła wirnikiem o sieć energetyczną i zerwała jeden z przewodów.
Prokuratura musi zbadać, czy załoga postąpiła zgodnie z procedurami, odlatując z miejsca, w którym doszło do incydentu.
Wielu ekspertów zwraca uwagę na fakt, że piloci nie powinni zawracać do bazy, a sprawdzić, co się stało i zbadać uszkodzenia maszyny.
Reporter RMF FM ustalił, że załoga miała świadomość o uderzeniu w jakąś przeszkodę, co wynika z zapisu rejestratorów pokładowych. Obecnie trwa ich analiza.
W przyszłym tygodniu prokuratura rozpocznie przesłuchania policjantów mających związek z użyciem policyjnego śmigłowca podczas wojskowego pikniku. Chodzi o funkcjonariuszy, którzy zdecydowali o wysłaniu tam Black Hawka.
Z ustaleń naszego dziennikarza wynika, że w dalszej kolejności nie jest wykluczone przesłuchanie Macieja Wąsika, który sam przyznał, że załatwił ten śmigłowiec na piknik.
Śledztwo w tej sprawie wszczęli śledczy z Prokuratury Rejonowej w Ciechanowie. Później zostało ono przejęte przez Prokuraturę Okręgową w Płocku.
Niedługo po wypadku reporter RMF FM ustalił, że w wyniku incydentu uszkodzony został co najmniej jeden płat wirnika śmigłowca. Dodatkowo naprawy wymaga także część poszycia.
We wtorek kolejne informacje w tej sprawie przekazał Krzysztof Brejza. "Black Hawk uszkodzony na pikniku w Sarnowej Górze wymaga tak poważnej naprawy, że dalej jest uziemiony. Koszt politycznego szpanu - pół roku operacyjnego wyłączenia śmigłowca i wymiana drogich uszkodzonych części" - napisał na X (dawniej Twitter) europoseł PO.