"Gdynia jest miastem, w którym wiele osób chciałoby mieszkać. Nie jest już mekką, jak przed wojną, kiedy była nadzieją dla milionów bezrobotnych czy przedsiębiorców, którzy chcieli realizować swoje pomysły"- mówił w Radiu RMF24 Grzegorz Piątek, architekt, krytyk i historyk architektury, pisarz oraz autor nagrodzonej Paszportem Polityki książki „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939”.
Każde miasto ma dwie twarze. Są one różne, w zależności od tego, kim się jest, skąd się przyjechało, z jakim kapitałem. Dla architektów i inżynierów, było tam mnóstwo pracy. Gdynia była spełnioną obietnicą. Dla tysięcy bezrobotnych migrujących tam w ciemno dostarczała srogiego zawodu - mówił Grzegorz Piątek. Miasto czyste, niewinne, święte, metaforycznie białe miało też swoją ciemną stronę miasta biedy, nierówności społecznych, fatalnych warunków mieszkaniowych, przestępczości - dodawał.
Dzisiaj prawie nic się z tego nie zachowało. 2/3 budynków w Gdyni to były budynki tymczasowe, najczęściej właśnie jakieś budy, baraki sklecone byle jak. Tam mieszkała większość gdynian. Dzielnice były najczęściej peryferyjne, żeby być poza zasięgiem wzroku mieszkańców czy turystów, tworzyły taki ironiczny dystans wobec tej nędzy - mówił pisarz.
Według gościa RMF24 dzielnice nieformalne można było porównać do slamsów. Tempo zanikania i rozbierania sektorów świadczy o tym, jak wielka była skala tego zjawiska. Największa dzielnica nędzy, czyli Wzgórze Bernarda, została rozebrana dopiero w ostatnich latach.
Symbolem chaosu w realizacji planów było to, że port bardzo szybko zajął tereny, które były przeznaczone w planach pod najbardziej reprezentacyjną część śródmieścia. Samo tempo wzrostu miasta, które ze wsi o 1200 mieszkańców urosło do miasta 120 tysięcznego - stukrotnie w ciągu kilkunastu lat - było zadziwiające. No i te pierwsze zabudowane jednorodną, modernistyczną zabudową ulice śródmieścia z pięknymi kamienicami z imponującymi gmachami, takimi jak dworzec kolejowy, sąd, czy hala targowa. To naprawdę robiło wrażenie. I to była ta pocztówka, owa biała Gdynia. Do dzisiaj wzbudza podziw także to sąsiedztwo morza i zalesionych wzgórz.
To było nasze okno na świat. Nie tylko w sensie handlowym, ale też symbolicznym. Tu można było stanąć na brzegu i popatrzeć w daleki horyzont, za którym nie było czuć żadnej politycznej wrogości. Można było uwierzyć, że przed Polską rzeczywiście świat stoi otworem, że może mieć swoje własne kolonie, o których przed wojną marzyła. Myślę, że wojna nie miała znaczącego wpływu na rozwój miasta. Ani w PRL-u, ani obecnie, ani nawet podczas okupacji niemieckiej, nikt nie zakwestionował podstawowych założeń urbanistycznych Gdyni. Miasto rozwijało się na kanwie przedwojennego planu i to, co dzisiaj widzimy, to jest właściwie cały czas uzupełnianie tego przedwojennego pomysłu na miasto. Gdynia była miastem wolnym od Żydów, powstałym na terenie zasiedlonym od wieków przez Kaszubów - podkreśla autor.
Paulina Sawicka pytała swojego gościa, które miejsca Gdyni go zachwycają. Ja się świetnie czułem przede wszystkim w centrum. Mamy właśnie taką wielką miejską przestrzeń, ale też dość kameralną, wygodną do mieszkania tuż nad morzem. Kamienna Góra, czyli ta dzielnica filmowa w centrum miasta, daje zapierający dech w piersiach widok na zatokę - punkt, z którego można objąć wzrokiem cały zalew od czubka Mierzei Helskiej aż po Gdańsk - dodawał.
Padło też pytanie o to, czego brakuje w przestrzeni polskich miast. Myślę, że polska architektura ma się dobrze. To, czego brakowało przed wojna to dobrych, tanich mieszkań. Nie ma takiego ambitnego myślenia o dobrych, dostępnych, tanich mieszkaniach. No i też brakuje nam cały czas myślenia o przyrodzie w kontekście miasta. Myślę również, że jest miejsce dla wieżowców w Gdyni, ale właśnie poza tą przestrzenią zabytkowego już, stuletniego modernistycznego centrum. Dzisiejsza Gdynia ma podobne problemy, jak wszystkie inne większe polskie miasta, więc nie należy jej się ani większa, ani mniejsza krytyka - przekonywał Grzegorz Piątek.
Opracowanie: Emilia Witkowska