Jutro odbędzie się sekcja zwłok 8-letniego Kamila z Częstochowy. Chłopiec zmarł wczoraj w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Lekarze walczyli o jego życie ponad miesiąc. Kamil trafił tam z ciężkimi obrażeniami - m.in. oparzeniami głowy, klatki piersiowej i kończyn. O usiłowanie jego zabójstwa podejrzany jest 27-letni ojczym. Już wcześniej policja była w domu jego rodziny - m.in. dlatego, że chłopczyk kilkukrotnie uciekł.
Przez kilka miesięcy - od sierpnia ubiegłego roku do lutego tego roku - rodzina Kamila mieszkała w małopolskim Olkuszu. Jak pisze "Gazeta Krakowska", w tym czasie pojawiły się sygnały, że w rodzinie źle się dzieje. Ośmiolatek kilka razy uciekł z domu. Policjanci w związku z tym przychodzili do rodziny - informuje dziennik.
W listopadzie ub. roku Kamil został odnaleziony na przystanku autobusowym w samej piżamce. Był wychłodzony, trafił do szpitala.
Policja w Olkuszu interweniowała trzykrotnie w sprawie samowolnego opuszczenia miejsca zamieszkania przez małoletniego chłopca - mówi TVN24 Sebastian Gleń, rzecznik policji w Krakowie.
Sytuacje dotyczyły problemów wychowawczych w rodzinie. Chłopiec wychodził z domu, kiedy na przykład matka karmiła lub usypiała niemowlę. Policjanci podczas interwencji rozmawiali również z dzieckiem. Jednak kontakt z nim był utrudniony, chłopiec nie odpowiadał na zadawane pytania - dodaje Gleń.
TVN24 informuje, że Kamil posługiwał się pojedynczymi wyrazami, czasami dźwiękonaśladowczymi. Chodził do szkoły specjalnej.
Gleń dodaje, że chłopiec trafił tylko raz do szpitala, bo w pozostałych dwóch przypadkach nie było podstaw, by wzywać karetkę pogotowia. Jak mówi rzecznik małopolskiej policji, dziecko nie miało widocznych obrażeń wskazujących na stosowanie wobec niego przemocy fizycznej. Matka była trzeźwa, więc funkcjonariusze oddawali jej Kamila. Za każdym razem policja zawiadamiała sąd.
"Gazeta Krakowska" informuje, że olkuski MOPS trzy razy powiadamiał sąd rodzinny o zaniedbaniach wobec dzieci. To w Olkuszu wdrożono procedurę Niebieskiej Karty. Właśnie w tamtejszym sądzie rejonowym toczyło się postępowanie o umieszczenie Kamila i jego rodzeństwa w domu dziecka lub rodzinie zastępczej.
Jak zaznacza dziennik, ani dzielnicowy, ani nikt z MOPS-u nie zauważył, by w rodzinie dochodziło do przemocy czy znęcania się nad dziećmi. Rodzinę określono jako "niewydolna wychowawczo". "Coś niepokojącego musiało się jednak dziać, bo inaczej olkuski sąd nie wydałby, w marcu tego roku, postanowienia o ograniczeniu władzy rodzicielskiej Magdalenie B. i Dawidowi B." - czytamy w "Gazecie Krakowskiej".
Rodzina wróciła do Częstochowy. Olkuski MOPS przekazał tamtejszemu ośrodkowi całą dokumentację. Wcześniej, w Częstochowie, rodzina też była pod obserwacją MOPS-u. W czerwcu ubiegłego roku dyrektor MOPS w Częstochowie złożył wniosek o tzw. zabezpieczenie dzieci w pieczy zastępczej. Sąd nie wydał jednak postanowienia w tej sprawie.
1 marca Kamil poszedł do szkoły już w Częstochowie. Przez miesiąc rodzina była odwiedzana przez pracownika MOPS.
Ostatni kontakt odbył się 29 marca rano. Pracownik socjalny widział się wtedy z matką Kamila. Chłopiec w tym czasie był w szkole - potwierdziła to placówka. Prawdopodobnie to właśnie w tym dniu - doszło do tragicznych zdarzeń.
3 kwietnia w odwiedziny do synów przyszedł ich biologiczny ojciec. To on znalazł poparzonego Kamila i wezwał pomoc.
Według lekarza chirurga z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka najstarsze złamania w Kamila prawdopodobnie powstały około miesiąca przed tym, jak trafił do szpitala. Miał m.in. złamania obydwu rąk i nogi.
Dziennikarze TVN24 odwiedzili kamienicę w Częstochowie, w której rozegrał się dramat. To stary zaniedbany budynek. Mieszkają tam osoby z niskimi dochodami, często po eksmisjach.
To widać po dzieciach, kiedy są bite. Są zgaszone, zgnębione - mówi TVN24 mieszkanka prywatnego domu. One takie nie były. W miarę ubrane, nieoberwane. Tyle że przeklinały, jak się bawiły. A matka nigdy nie mówiła do nich normalnie. Jakby szczekała: "Chodź tu! Nie chodź! Nie rób! Uh! Uh!" - dodaje. Idąc do sklepu, spojrzałam kiedyś przez ich okna. Obrazek jak z wysypiska śmieci. Stosy łachów. Okna brudne. Dwie kobiety w domu i taki bałagan. O gotowaniu chyba nie miały pojęcia. Codziennie w porze obiadu podjeżdżał catering z dobrej restauracji. Więc były jakoś odżywiane te dzieci. Pomyślałam: nie jest im chyba tak źle - skomentowała.
Z kolei inny sąsiad twierdzi, że ojczym uwziął się na Kamila. Raz była taka akcja, że Kamil uciekł przez okno i policja go tu przywiozła. I za przeproszeniem zainteresowali się nimi. Podobno była sprawa, mieli im dzieci odebrać za niedopilnowanie. Dlatego Dawid (ojczym chłopca - przyp. red.) uwziął się na Kamila. On swoje dzieci kochał i szanował, a resztę traktował, jakby miał nimi zamiatać. Nie miał do nich uczuć, nie związał się z nimi, takie popychadła to były dla niego, a Kamilowi obrywało się za te ucieczki - opowiada reporterowi TNV24 mężczyzna.
Opisuje też, że dwukrotnie w tym roku widział w kamienicy biologicznego ojca Kamila - gdy przyprowadzał chłopca i jego brata. Za pierwszym razem zwróciłem uwagę, bo to tak wyglądało, jakby te dzieci w ogóle nie chciały tutaj wracać. Ciężko mi powiedzieć dlaczego. Mijałem się z nim w klatce. Ja wychodziłem, a on tego syna tak prowadził jakby na siłę, ciągnął - mówi.
Biologiczny ojciec dziecka w rozmowie z TVN24 wspomina natomiast, że podczas pierwszego tygodnia zimowych ferii Kamil i jego brat przebywali u niego. Po tygodniu, 5 lutego rano, mężczyzna odwiózł synów do matki. Po południu, jak już byłem w domu, Magda (matka chłopca - przyp. red.) zadzwoniła i powiedziała, że Kamil uciekł. Wtedy Dawid (ojczym chłopca - przyp. red.) się wtrącił i powiedział: "frajerze, masz przejeb..., łeb ci upier..., bo Kamil przez ciebie uciekł". I poleciał szukać Kamila, a ja zacząłem płakać. Magda powiedziała, że jak policja będzie mnie wypytywać, to żebym powiedział, że Kamil uciekł mi, a nie im. Ale ja nie ocyganiłem policji - opowiada biologiczny ojciec.
Ostatecznie chłopcy spędzili drugi tydzień ferii u swojego taty. Magda mówiła, że przez Kamila chcą im odebrać prawa rodzicielskie, że mają przez niego Niebieską Kartę. "Przykarć go", mówiła, "bo ja nie daję sobie rady z tymi gnojami" - twierdzi ojciec chłopców.
Jak opowiada, że dzieci były brudne, nie miały czystych ubrań na zmianę i że wtedy zauważył u Kamila plamki na plecach i prawej ręce. I zapytał go, co to jest. Dawid bije i papierosem - miał odpowiedzieć chłopiec, naśladując gest gaszenia papierosa na ręce.
Mężczyzna twierdzi, że od razu powiadomił o tym kuratora, a ten obiecał zająć się sprawą. Sąd w Olkuszu zaprzecza, że kurator miał taką informację, a w sądzie w Częstochowie nie ma żadnego śladu na piśmie, by ojciec biologiczny Kamila kontaktował się z ich kuratorem.
Dziecko trafiło do szpitala na początku kwietnia z ciężkimi obrażeniami - m.in. oparzeniami głowy, klatki piersiowej i kończyn. Chłopca z ciężkimi obrażeniami przetransportowano do szpitala śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Ojczym i matka dziecka zostali zatrzymani.
Kamilek zmarł wczoraj rano w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka. Walka o jego życie trwała ponad miesiąc. "Bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca była postępująca niewydolność wielonarządowa. Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nieleczonymi ranami oparzeniowymi" - poinformowało w mediach społecznościowych Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.
"Kamilek przez cały czas pobytu w szpitalu był głęboko nieprzytomny. Nie zdawał sobie świadomości gdzie jest, ani co go spotkało. Ani przez chwilę nie cierpiał" - zapewniono we wpisie.
Jak czytamy dalej, Kamilek otrzymał w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka wszelką możliwą pomoc medyczną. "Korzystał z zaawansowanych metod leczenia, m. in. z respiratoterapii, dializoterapii oraz wysokospecjalistycznej aparatury ECMO, zapewniającej wspomaganie krążenia i pozaustrojowe natlenianie krwi. Był pod ciągłą, niezwykle troskliwą opieką naszego personelu medycznego. To wszystko niestety nie wystarczyło, aby uratować chłopca" - podkreślają lekarze.
Ojczymowi chłopca 27-letniemu Dawidowi B. prokurator zarzucił, że 29 marca 2023 r. usiłował pozbawić życia swojego pasierba, polewając go wrzątkiem i umieszczając na rozgrzanym piecu węglowym. W ten sposób spowodował ciężkie obrażenia ciała - oparzenia głowy, klatki piersiowej i kończyn.
Podejrzanemu zarzucono też, że znęcał się nad ośmiolatkiem ze szczególnym okrucieństwem - poprzez bicie, kopanie po całym ciele oraz przypalanie papierosami i spowodowanie u niego licznych złamań kończyn oraz rany oparzeniowe.
Wczoraj minister sprawiedliwości, Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro zapowiedział, że zarzuty dla mężczyzny zostaną zmienione - z usiłowania zabójstwa na zabójstwo. Wydałem dziś polecenie, by doszło do niezwłocznej zmiany kwalifikacji prawnej czynu zarzucanego sprawcy tego ohydnego, okrutnego, zbrodniczego zachowania - powiedział.
Jak dodał Ziobro, prokuratura prowadzi postępowanie "wielowątkowo, bada nie tylko zachowanie samego sprawcy, ale też zachowanie matki i wszystkich, którzy nie zareagowali w sposób, w jaki być może powinni zareagować".
Sekcja zwłok Kamila zostanie przeprowadzona w najbliższą środę. Jak podała prokuratura, po uzyskaniu wstępnych wyników sekcji zwłok będą podejmowanie decyzje dotyczące zmiany zarzutów.
Dawid B. przyznał się do popełnienia zarzucanych mu przestępstw. Odmówił złożenia wyjaśnień. Do winy przyznała się także matka chłopca, która zdecydowała się złożyć wyjaśnienia. Oboje trafili do tymczasowego aresztu.
Częstochowski sąd zdecydował, że najmłodsze dzieci, które mieszkały z Dawidem i Magdaleną B., trafią do pieczy zastępczej, a starsze do placówki opiekuńczo-wychowawczej.
Magdalena B. ma szóstkę dzieci - dwójkę najmłodszych z obecnym mężem Dawidem B., a czwórkę pozostałych z innymi dwoma mężczyznami. Najstarsze z dzieci ma 11 lat, a najmłodsze urodziło się ubiegłym roku.
Wujek 8-letniego Kamila z Częstochowy to kolejna osoba, która usłyszała zarzut w związku ze znęcaniem się nad chłopcem przez jego ojczyma. Mężczyzna nie przyznał się do winy. Twierdził, że dużo pracował, mało czasu spędzał w domu i nie widział sytuacji, które wymagałyby interwencji.
Prokuratura Okręgowa w Częstochowie postawiła również zarzuty 45-letniej Anecie J. - to siostra aresztowanej matki chłopca, Magdaleny.
Prokurator zarzucił kobiecie, że nie pomogła chłopcu, gdy jego życie i zdrowie było zagrożone. Miała nie reagować, kiedy ojczym dotkliwie bił dziecko i je poparzył.
Kobieta, która mieszka w tym samym domu, nie przyznała się do winy, choć składając wyjaśnienia, miała powiedzieć, że była świadoma tego, że dziecko jest poparzone. Nie potrafiła też wyjaśnić, dlaczego wiedząc to, nie wezwała lekarza.