Sąsiedzi są w szoku po tragedii, która przydarzyła się dziś w nocy sześcioosobowej rodzinie we wsi Idalin w powiecie opolskim na Lubelszczyźnie. W pożarze domu zginęło troje dzieci i ich ojciec. Świadkowie mówią o słupie ognia, sprawę bada prokuratura.

Ze skromnego domu na skraju wsi praktycznie nic nie zostało. Drewniany budynek jest całkowicie wypalony. W piątkowe popołudnie strażacy zdejmowali z niego pokrycie dachowe, żeby nie zostało porwane przez wiatr. 

Z czarnym, wypalonym wnętrzem kontrastują wykonane z betonu komórkowego nieotynkowane dobudówki, którymi powiększony był budynek. Za domem wciąż wisi rozwieszone do suszenia pranie. W tym dziecięce ubranka, których nikt już nie założy.

Najmłodsze z dzieci, które zginęły w pożarze, miało tylko dwa lata. Ogień zabrał też rodzeństwo w wieku 4 i 13 lat oraz 45-letniego ojca. Ocalała tylko matka z najstarszym 15-letnim dzieckiem.

Ona przez okno wyszła z synem. Tak sama mówiła do ratowników, bo ratownicy pytali, jak ona wyszła. Mówiła, że przez okienko - opowiada Janusz Mulier, prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Chruślankach Józefowskich. Szanse na ucieczkę były znikome. Nic nie było widać, tylko słup ognia był - dodaje.

To samo mówi mieszkaniec domu sąsiadującego z miejscem tragedii. 

Jak już wyszedłem, to mieszkanie było całe objęte ogniem, nie dało się nic zrobić, było za późno - opowiada pan Krzysztof. Taki szum mnie obudził. Nie wiedziałem, co się dzieje. Za późno było, nie było ratunku - dodaje.

Wyszłam, a tu od razu słup ognia, do samego nieba - mówi pani Kazimiera, która mieszka w jednym z pobliskich domów. Strażacy potwierdzają, że gdy dojechali na miejsce, budynek był w całości objęty pożarem.

Stała się tragedia, nie do powiedzenia, czworo ludzi zginęło - mówi pan Krzysztof. O sąsiadach nie może powiedzieć złego słowa. To spokojna rodzina była. Bezproblemowi ludzie - dodaje.

Rodzina sprowadziła się tu kilka lat temu z nieodległej Sosnowej Woli. Drewniany dom sukcesywnie powiększała murowanymi dobudówkami. Dopiero w zeszłym roku tamtą stronę dobudowali, w tym roku tę stronę - pokazuje prezes OSP. Potwierdza to najbliższy sąsiad. Dostawiali to, remontowali, jak mogli - zauważa.

A mogli niewiele. Ojciec rodziny miał problem ze zdrowiem. Miał padaczkę - opowiada pan Lucjan, który o zmarłym sąsiedzie mówi, że był nieocenionym człowiekiem. 

Płacze cała wieś po nim. Ani nie pił, ani nic. Dobry człowiek. On mi dużo pomagał, bo na nogi nie mogę chodzić. Węgla zniósł, drewna zniósł - wspomina pan Lucjan. I dodaje, że sąsiad przez swoją chorobę miał problem ze znalezieniem pracy. 

Nie chcieli go. Bo jak poszedł do śliwek, to go padaczka złapała. Nad jezioro go nie chcieli wziąć, z fabryki go zwolnili, bo choroba - opowiada pan Lucjan. Na krechę dawałem mu butle z gazem, szedłem mu na rękę - mówi sąsiad. 

Tak jak inni mieszkańcy Idalina, zapewnia, że będzie się starał pomóc ocalałej z pożaru kobiecie. Ile będę miał sił, to pomogę - dodaje. Wsparcie zapowiada też gmina. 

Przyczyny pożaru bada prokuratura, która wszczęła w tej sprawie śledztwo. Na jej zlecenie w poniedziałek przeprowadzona ma być sekcja zwłok ofiar tragedii.

Opracowanie: