Walka Romneya i Obamy o fotel prezydenta USA bije rekordy. Nie chodzi jednak o ilość widzów oglądających debaty czy wyborców biorących udział w wiecach. Kandydaci zupełnie nie martwią się kryzysem i wydają na przekonanie wyborców astronomiczne sumy. Urzędujący prezydent dysponuje np. kwotą miliarda dolarów.
Pieniądze na kampanię pochodzą przede wszystkim od sponsorów. Wśród darczyńców są osoby prywatne, ale także banki i instytucje finansowe (również te, które przyczyniły się do wybuchu kryzysu). Oczywiście, kandydaci walczą też o każdego dolara tradycyjnymi metodami - organizują spotkania z wyborcami, w czasie których zbierane są pieniądze.
Sztabowcy stawiają też na innowacyjność i przyciągnięcie wyborcy gadżetami - wysyłają do ludzi naklejki z nazwiskami kandydatów. Dołączają do nich prośby o wpłacenie choć kilku symbolicznych dolarów.
Mimo kryzysu Amerykanie nie szczędzą pieniędzy i są nad wyraz hojni w przekazywaniu kandydatom środków na walkę wyborczą. Obama tylko we wrześniu zebrał blisko 180 milionów dolarów. Romney "zarobił" tylko 10 milionów mniej.
Telewizje na Florydzie, gdzie trudno przewidzieć wynik wyborów chcą zarobić na determinacji kandydatów i w ostatnim etapie kampanii podniosły ceny spotów trzykrotnie. Mimo to sztab Romneya zaplanował intensywną kampanię telewizyjną na ostatni tydzień października. W 9 stanach za wyemitowanie spotów zapłacił w sumie 14 milionów dolarów.
Trwającej kampanii dość mają władze amerykańskich miast. Dla nich walka o Biały Dom też wiąże się z poważnymi wydatkami. Na przykład Nowy Jork ,do którego ostatnio często przyjeżdża Barack Obama, na zapewnienie ochrony prezydentowi i zmiany organizacji ruchu wydał w ostatnich miesiącach ponad 2 miliony dolarów.