To wyraz "bezradności i brak szacunku dla debaty publicznej" - tak Beata Szydło z PiS skomentowała wypowiedź Donalda Tuska ws. przedwyborczych debat. Donald Tusk przyznał, że zabronił swoim ministrom uczestniczenia w debatach, które określił "przesłuchaniami, prowadzonymi w partyjnych kazamatach".
Słowa szefa rządu odnosiły się do nieobecności Katarzyny Hall w Centrum Programowym PiS. Szefowa MEN-u nie przyszła na debatę z Andrzejem Waśką, byłym wiceministrem resorcie edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Premier nie chce rozmawiać o tym, jak przez cztery lata pracował rząd. Nie chce też mówić, jakie ma propozycje na lata następne - stwierdziła Szydło. Podkreśliła, że PO nie ma programu i dlatego przestraszyła się udziału w debacie. Chodzi o zaproszenie, jakie podczas konwencji wyborczej PiS wystosował do ministrów rządu Tuska Jarosław Kaczyński. Zaproponował debaty w Centrum Programowym PiS, a nie telewizyjne, jak chciał tego premier.
Szydło odniosła się do zarzutów Tuska, że Centrum Programowe PiS, które mieści się w siedzibie partii, nie jest neutralnym miejscem. Politycy PO są bezradni i zamiast rozmawiać o problemach próbują przykryć swoją bezradność dyskredytowaniem miejsca - podkreśliła.
Na dzisiejszej konferencji prasowej Tusk oświadczył, że jest gotów do debaty w każdej chwili, choćby dzisiaj, ale na neutralnym gruncie. Udział w takiej debacie - z liderami innych partii - zaproponowała wtedy telewizja Polsat. Jestem. Godzina, po 18, jestem obecny - odpowiedział premier. Już jednak wiadomo, że w studiu nie pojawi się Jarosław Kaczyński, który - jak poinformował rzecznik PiS Adam Hofman - udaje się po południu do Krosna Odrzańskiego na spotkanie m.in. w jednej z tamtejszych podstawówek.
Reporter RMF FM Tomasz Skory sądzi jednak, że debaty tych najważniejszych jednak się odbędą, ale we właściwszym czasie. Dzisiejsza potyczka to przecież zwyczajny falstart - nikt nie robi debat na sześć tygodni przed wyborami. Nawet gdyby do nich doszło, trzeba by je było za miesiąc powtórzyć.
Starcie PiS-u z Platformą pokazało nam jednak, że już teraz obie strony nie przebierają w słowach. Przeholowali zarówno prezes, wzywając ministrów na do siebie na przesłuchania, jak i premier, mówiący, że to upokarzanie członków rządu.
I to, i deklarowana dziś otwartość premiera na debaty, to jednak jeszcze ani jedno, ani drugie, tylko ledwo wstęp do właściwej kampanii. A ta wciąż jeszcze przed nami...