Nie pomogły rozmowy z synami, obrona młodej damy w ciemnym garażu czy obietnice składane w rytm heavy metalu. Autorzy tych przedwyborczych filmików nie dostali się do Sejmu. Ale są i tacy, którym się to udało. Tylko wcale nie jest pewne, że to zasługa filmowej kampanii w sieci.
Przed wyborami ocenialiśmy wspólnie ze specjalistą prof. Wiesławem Godzicem ciekawe i niecodzienne filmiki, których autorom wydawało się, że pomogą im zyskać sympatię wyborców. Udało się tylko w dwóch przypadkach: posła Tadeusza Aziewicza i senatora Eryka Smulewicza. Pierwszy w swoim filmie obrzucał młodzież śledziami po twarzach, drugi także z młodzieżą pląsał po parkiecie w rytmie disco. Ponieważ obaj panowie startowali z pozycji obecnych parlamentarzystów, a do tego z PO, można wątpić, czy internetowe filmiki miały jakikolwiek wpływ na wynik głosowania.
Mniej szczęścia mieli "młodzi gniewni" - Jędrzej Wijas i Łukasz Wabnic, obaj z SLD. Pierwszy składał obietnice w charakterystycznym dla heavy metalu stylu growl, drugi w zainscenizowanej potyczce ratował przed zbirami młodą damę. Gdy ta chciała w zamian pokazać mu biust, zaoferował, że raczej woli jej głos przy urnie. Najwidoczniej nie skorzystała.
Synowie kandydata Ryszarda Listwana z PO też nie pomogli ojcu zrobić poselskiej kariery. Zwłaszcza starszy, który już na samym początku klipu spytał: "Ja nie wiem, kto wpadł na pomysł robienia tego filmu". My też nie wiemy. Za to musicie nam uwierzyć na słowo, że były tam takie sceny, bo zniknął nie tylko kandydat. Jego film także został skasowany. Może to i lepiej.
Niestety autor, naszym zdaniem najciekawszego i choć nie autorskiego, to jednak wymagającego dużo przygotowań filmu, Cezary Urban z PO, nie dostanie się do Sejmu, według wstępnych wyliczeń. Ten film można obejrzeć nawet po wyborach. Cieszy oko. Tak po prostu.