"Kiedy jechały tędy rosyjskie kolumny, strzelali do wszystkiego na oślep" - mówi w rozmowie ze specjalnym wysłannikiem RMF FM na Ukrainę mieszkanka Makarowa. To miasto oddalone około 60 kilometrów na północny zachód od centrum Kijowa. Przed wojną żyło tam blisko 15 tys. osób, ale w aktywnej fazie obrony pozostawało w nim mniej niż 100 osób. Między innymi przez to miasteczko wojska agresora próbowały przedostać w kierunku ukraińskiej stolicy.

Dziś do kompletnie zrujnowanych bloków i domów w Makarowie wracają pojedyncze osoby. W większości po to, by sprawdzić, co ocalało i uratować resztki dobytku.

Przy budynku miejskiej administracji dziennikarz RMF FM Mateusz Chłystun spotkał rodzinę, która przyglądała się ogromowi zniszczeń.

"Ostrzeliwali domy. Jechali i po prostu strzelali. Przyszli tu sobie postrzelać" - mówił mu starszy mężczyzna, który próbuje poukładać sobie w głowie bezsens ataków na obiekty cywilne.

Inni mieszkaniec Makarowa tak wspomina obecność Rosjan w mieście: "Przyszli tu jak horda Czyngis-chana".

Zniszczone są nie tylko domy, ale i infrastruktura. Na ulicy leżą zerwane przewody energetyczne, rozbite szyby. Market w centrum miejscowości jest doszczętnie spalony. Są też problemy z łącznością. Jedyny maszt telefonii komórkowej również został ostrzelany.

"Tu na szczęście zatrzymali ich nasi i dalej nie przepuścili" - tłumaczy mieszkanka Makarowa.

Pod zwałami szkła i gruzów na podwórzu prowadzącym do czteropiętrowego bloku widać ślady gąsienic. Przy wjeździe stoi też wiekowa łada. Samochód też jest ostrzelany.

"Po specjalnej operacji, jaka przyszła do nas z Moskwy, swoją operację prowadzimy. Sprzątamy trochę. Dwa woreczki z domu, dwa woreczki z podwórza, żeby to po ludzku wyglądało" - mówi jedna z mieszkanek.

Oprócz niej do zrujnowanego bloku wróciły może cztery osoby. Sama przetrwała chowając się na wsi u swoich dzieci kilka kilometrów pod miastem.

"Przybiegłam i wzięłam, co było pod ręką. U dzieci byłam do 6 kwietnia. Przyjechały tam czołgi i nie wyjechały przez miesiąc. Kiedy tam byliśmy, w ostatnią noc jeździły cały czas od 22:00 do 3:00 nad ranem" - wspomina moment wyparcia Rosjan.

W bloku na wysokości trzeciego piętra jest olbrzymia wyrwa. Nie wiadomo, czy od rakiety czy pocisku. W pożarze po eksplozji zginęła mieszkająca w nim kobieta.

"Miała około dziewięćdziesięciu lat. Po uderzeniu - mieszkanie stanęło w płomieniach. Kobieta spłonęła w nim żywcem" - mówi Pawlo, jej sąsiad z piętra wyżej.

Mężczyzna wie, że nie ma już do czego wracać. Dziś przyszedł zobaczyć, co ocalało w jego mieszkaniu.

"Przyjechaliśmy - wszystko rozwalone, ale trochę mimo to sprzątamy. Nie wiemy, czy dom będzie się nadawał do zamieszkania, ale sprzątamy" - mówi, tłumacząc reporterowi RMF FM, że to zajęcie pomaga mu oderwać myśli od najtrudniejszych przeżyć.

Opracowanie: