"Wojna, którą Rosja rozpętała przeciw Ukrainie, to brutalna zbrodnia, w której nie chciałem uczestniczyć" – oświadczył w Kijowie pilot rosyjskiego śmigłowca wojskowego, który w sierpniu - w porozumieniu ze służbami ukraińskimi - przeszedł na stronę Ukrainy.
28-letni kapitan Sił Powietrzno-Kosmicznych Federacji Rosyjskiej Maksim Kuzminow uciekł z Rosji śmigłowcem wielozadaniowym Mi-8. Na konferencji prasowej opowiedział o motywach swej decyzji oraz współpracy z ukraińskim wywiadem wojskowym HUR.
Kiedy 24 lutego 2022 r. zaczęła się ta wojna, zadawałem sobie pytanie, po co jest ona potrzebna mojej ojczyźnie. Starałem się zrozumieć przyczynę i pojąłem, że jest to zło i brutalna zbrodnia, dla której nie ma usprawiedliwienia - powiedział.
Kuzminow był dowódcą śmigłowca Mi-8 o numerze bocznym 62 należącego do 319. Oddzielnego Pułku Śmigłowców z bazą w miejscowości Czernigowka w Kraju Nadmorskim na południowo-wschodnich krańcach Rosji.
W trakcie wojny wykonywał loty transportowe m.in. na ukraińskie terytoria okupowane. Zapewnia, że nie uczestniczył w działaniach bojowych, zajmując się jedynie transportowaniem żołnierzy i sprzętu. Decyzję o nawiązaniu współpracy z ukraińskim wywiadem wojskowym podjął w grudniu ubiegłego roku.
Nikt mnie do niczego nie zmuszał, to była moja własna decyzja. Interesowałem się wydarzeniami na Ukrainie, czytałem kanał informacyjny HUR na Telegramie. Tam znalazłem kontakty i zacząłem z nimi korespondować na tajnym czacie. Korespondencja trwała pół roku. Ustalaliśmy w tym czasie szczegóły, opracowywaliśmy trasy, zastanawialiśmy się nad bezpiecznym przelotem i 9 sierpnia nastąpił finał - ujawnił.
9 sierpnia Kuzminow wraz z dwoma członkami załogi swego helikoptera wyleciał z lotniska wojskowego w Kursku w ramach oficjalnie zaplanowanego zadania.
9 sierpnia wypełniałem oficjalny przelot z punktu A do punktu B. O godz. 16:30 wystartowałem z lotniska w Kursku i udałem się w kierunku obwodu charkowskiego (Ukraina). W okolicach miejscowości Szebekino (obwód biełgorodzki w Rosji) obniżyłem wysokość lotu do 5-10 metrów. Leciałem w całkowitej ciszy radiowej. Przy przekraczaniu granicy zaczęto do nas strzelać. Nie wiem, kto to był, ale przypuszczam, że Rosjanie. Zostałem ranny w nogę - relacjonował.
Odleciałem 20 km od granicy i wylądowałem. Było ze mną dwóch członków załogi. Nie mieliśmy żadnej broni, bo piloci latają bez broni. (Członkowie załogi) nie mogli się mi sprzeciwić. Uspokajałem, że żyją tu dobrzy ludzie, że nic nam się nie stanie, ale oni zaczęli zachowywać się agresywnie. Wybiegli ze śmigłowca w stronę granicy. Ich dalszy los jest mi nieznany. Z mediów dowiedziałem się, że zostali zlikwidowani - dodał.
Po wylądowaniu w obwodzie charkowskim Kuzminow i maszyna, którą przyleciał, zostali przejęci przez ukraińską armię. Pilot otrzymał gwarancje bezpieczeństwa, a śmigłowiec trafił do zasobów wywiadu wojskowego. Oficer dostał także od władz ukraińskich propozycję pozostania w tym kraju. Wcześniej na Ukrainę przyjechali jego rodzice.
W Rosji miałem wysokie zarobki i perspektywę wcześniejszej emerytury. Zostawiłem tam swój prywatny samolot i dwa mieszkania. Wiele mnie tam trzymało, ale to nie było dla mnie ważne. Ja nie chciałem uczestniczyć w tej zbrodni - podkreślił.
Nadal chcę mieć związek z lotnictwem. Otrzymałem propozycję pozostania na Ukrainie, zastanawiam się nad tym. Mam też możliwość wyjazdu do Europy. Nie podjąłem jeszcze żadnej decyzji - oświadczył kapitan Maksim Kuzminow.