Unia Europejska spała do późna. Rosjanie nacierają na całej linii frontu, wykorzystując osłabienie ukraińskiej siły ognia wywołanej brakiem dostaw z Zachodu. W czarnej godzinie pojawiły się jednak znaki, że coś się zmienia. Sygnał dość niespodziewanie nadchodzi z Paryża. I równie niespodziewanie, mówiąc o koniecznej pomocy, Emmanuel Macron strofuje kanclerza Niemiec Olafa Scholza. Czy to zapowiedź lepszych czasów dla ukraińskiej armii, czy wiadomość dla Władimira Putina, który widzi, że zachodni partnerzy Kijowa są podzieleni?
Przez długie miesiące Francja była krytykowana za opieszałość w dostawach sprzętu dla Ukrainy. Macronowi wypominano, że dąży do wynegocjowania pokoju bez względu na cenę, jaką będzie musiał zapłacić Kijów. Słynne słowa o tym, że "Putina nie można upokorzyć" i długie rozmowy telefoniczne z rosyjskim prezydentem wyryły się nam wszystkim w pamięci.
Ale stało się coś nieoczekiwanego. Ku zdumieniu obserwatorów prezydent Francji wyrasta na największego na Zachodzie orędownika zwycięstwa Ukraińców. Przynajmniej na poziomie deklaratywnym. Emmanuel Macron pochwalił czeską inicjatywę dostarczenia Ukrainie 800 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej, a sam pomysł szukania pocisków poza UE nazwał "niezwykle użytecznym", co stanowi zwrot o 180 stopni w stosunku do poprzedniego stanowiska Paryża, który upierał się przy korzystaniu z unijnej produkcji zbrojeniowej. Informacja o tym, że Francja w jakiejś formie dołączy do koalicji chcącej sfinansować pociski dla Kijowa, ma prawdopodobnie dużo większe realne znaczenie niż dziwne wypowiedzi Pałacu Elizejskiego o wysłaniu francuskich żołnierzy na ukraiński front.
W czwartek Paryż zaprosił na wideokonferencję ministrów spraw zagranicznych krajów NATO. Reuters informuje, że celem spotkania jest pokazanie "jednolitego stanowiska" wobec Ukrainy i przedstawienie konkretnych propozycji zwiększenia wsparcia dla Kijowa. I choć wiele wskazuje na to, że zmiana stanowiska Francji w sprawie wojny jest znacząca, kluczowym zwrotem pozostaje "ujednolicenie stanowiska".
Rozmowa przedstawicieli NATO zwołana przez Francuzów następuje z pewnym opóźnieniem. To z powodu dyskusji, która przetoczyła się przez Europę po tym, gdy Emmanuel Macron wspomniał o możliwości wysłania zachodnich żołnierzy na Ukrainę. "Debata, która potem nastąpiła, tylko częściowo odzwierciedla rzeczywistość dyskusji w Paryżu i nie powinna przyćmić naszej zbiorowej determinacji we wspieraniu Ukrainy" - napisano w zaproszeniu na wideokonferencję, do którego dotarł Reuters.
Wydaje się, że właśnie w kontekście wsparcia dla Ukrainy padło ze strony francuskiego prezydenta nieco zbyt wiele słów, które ujawniły niespodziewanie napięcie między Paryżem i Berlinem - dwiema stolicami, które zdawały się mieć bardzo zbliżone stanowisko w sprawie wojny. Apogeum retorycznej ofensywy Macrona nastąpiło w Pradze, gdy prezydent przemawiając na spotkaniu z francuską wspólnotą powiedział: "Europa wyraźnie stoi w obliczu momentu, w którym trzeba będzie porzucić tchórzostwo". Dodał również, że "niektórzy nie chcą widzieć nadchodzącej katastrofy".
Na apele Macrona zareagowali Niemcy. Po raz kolejny już w tym tygodniu, gdy znów zostali wywołani do tablicy przez Francuzów. Z mojego punktu widzenia nie jest konieczne byśmy rozmawiali o mniejszej lub większej "odwadze". To (słowa Macrona) nie jest coś, co pomaga rozwiązać problemy, jakie mamy ze wsparciem Ukrainy - powiedział niemiecki szef resortu obrony Boris Pistorius na konferencji prasowej.
Macron odpowiedział, że jego słowa w Pradze nie były adresowane do Niemców, ale dodał natychmiast: Jeżeli będziemy bezczynni, ryzykujemy cierpieniem i możliwym rozczarowaniem w USA.
Emmanuel Macron stara się przekonać świat, że w obliczu załamania się pomocy dla Ukrainy ze Stanów Zjednoczonych, to właśnie Francja wyrasta na lidera proukraińskiej koalicji, a sam prezydent staje się prawdziwym bogiem wojny. Słowa płynące z Paryża, choć napawające Kijów nadzieją, nie są jednak na razie poparte żadnymi konkretami. Poza jednym: ujawnieniem pęknięcia między Paryżem i Berlinem.
"Le Monde" wylicza gafę Olafa Scholza o obecności brytyjskiego i francuskiego personelu na Ukrainie oraz podsłuchaną rozmowę niemieckich dowódców wojskowych o ewentualności przekazania Kijowowi pocisków Taurus. Według dziennika oba te incydenty "mówią coś o Niemczech i ich przywództwach", a także ich stosunku do wojny, który "ociera się o wyparcie". Stosunek Berlina do trwającego konfliktu - zdaniem francuskich dziennikarzy - nie jest tajemnicą dla Władimira Putina, który wie, że każda pojawiająca się na Zachodzie wątpliwość działa na korzyść Kremla.
"Le Monde" konkluduje, że chociaż zaniedbania Francji w zakresie pomocy dla Kijowa są powszechnie znane, Macron celowo "wsadził kij w mrowisko", by ujawnić różnice w myśleniu strategicznym wśród sojuszników. Równocześnie Paryż wykonuje wyraźny ukłon w kierunku krajów wschodniej flanki NATO, gdzie słowa Macrona zostały przyjęte z miłym zaskoczeniem.
"Być może właśnie widzieliśmy, jak Francja dogania (premiera Estonii) Kallasa i resztę realistów z Europy Środkowo-Wschodniej" - powiedział serwisowi Euractiv z ukraińskich dyplomatów. Być może jednak Emmanuel Macron gra w grę, którą tylko on zdaje się rozumieć.
3 marca w sieci ukraińska armia udostępniła nagranie z drona. Na wideo widać uderzenie na rosyjskie pozycje w miejscowości Kozaczi Łaheri (obwód chersoński). Na pocisku Ukraińcy napisali te słowa: "Za dzieci Odessy. Z nienawiścią i bez szacunku". Atak nastąpił dzień po tym, gdy rosyjskie drony zabiły w Odessie 12 osób, w tym 5 dzieci, a wśród nich dwójkę niemowląt.