Turcja nie przyłączy się do sankcji wobec Rosji w związku z inwazją na Ukrainę. Jak tłumaczy prezydent kraju Recep Tayyip Erdogan władze nie mogą pozwolić na to, by "ludzie zamarzli w zimie" z powodu braku dostaw rosyjskiego gazu.
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan rozmawiał z dziennikarzami w drodze powrotnej ze szczytu NATO. W wywiadzie dla dziennika "Hürriyet" powiedział, że Turcja przyjrzy się linii ONZ, jednak "nie można odłożyć na bok naszych relacji z Rosją".
Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko gaz ziemny, to około połowa zużywanego przez nas gazu pochodzi z Rosji. Ponadto dzisiaj budujemy z Rosją elektrownię jądrową Akkuyu (powstająca na południu Turcji, we współpracy z Rosatomem - przyp. red.). Nie możemy tego wszystkiego odrzucić. Kiedy mówię to Macronowi (Emmanuelowi, prezydentowi Francji - przyp. red.), on mówi: "Masz rację". Więc nic nie możemy zrobić, musimy zachować delikatność w tej sprawie. Po pierwsze, nie mogę zostawić moich ludzi, by zamarzli na zimę, a po drugie nie mogę całkowicie zrestartować naszego przemysłu - mówił Erdogan.
Mamy kraj z populacją 85 milionów ludzi. Podejmujemy wszelkiego rodzaju obowiązki, które na nas spoczywają. Dodatkowo wysłaliśmy Ukraińcom 56 ciężarówek z pomocą humanitarną. Dostarczamy im żywność, ubrania, lekarstwa. Tych dostaw jest coraz więcej - zapewniał.
W rozmowie Erdogan pochwalił także Polskę za przyjęcie 2 mln uchodźców z Ukrainy i prezydenta Andrzeja Dudę, z którym się wcześniej spotkał, nazywając go "godnym podziwu". Stwierdził także, że głowa naszego państwa zapewniła go, że polskie władze "radzą obywatelom wyjazd do Turcji w celach turystycznych".
Turcja od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę próbuje działać "na dwa fronty". Z jednej strony nie nakłada sankcji na Moskwę, pozwala rosyjskim samolotom korzystać z jej przestrzeni powietrznej oraz organizuje rosyjsko-ukraińskie rozmowy pokojowe, a z drugiej dostarcza Ukrainie broń (m.in. drony Bayraktar), zamyka cieśniny dla rosyjskich okrętów i publicznie wspiera Tatarów represjonowanych na Krymie.