Już za nieco ponad cztery miesiące wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Wyścig o fotel w Białym Domu ze szczególną uwagą obserwują w Kijowie, bo to właśnie od głosów Amerykanów będzie zależeć przyszłość Ukrainy. A może nie? Okazuje się, że NATO ma już plan na wypadek zwycięstwa Donalda Trumpa.
"The Wall Street" pisze, że na tle umacniania się w Europie skrajnie prawicowych ugrupowań i możliwego zwycięstwa Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich w USA, państwa NATO przygotowały szereg działań mających na celu długoterminowe wsparcie dla Ukrainy.
Źródła, na które powołuje się amerykański dziennik, twierdzą, że jednym z takich działań Sojuszu Północnoatlantyckiego ma być wysłanie na Ukrainę, do Kijowa, wysokiego rangą urzędnika, który będzie odpowiedzialny za długoterminowe potrzeby Ukrainy w zakresie modernizacji sektora wojskowego i wsparcia pozamilitarnego.
Ponadto NATO planuje utworzenie w niemieckim mieście Wiesbaden nowego dowództwa, którego zadaniem będzie koordynacja dostaw sprzętu wojskowego i amunicji oraz szkolenie żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy.
Według "WSJ" w operacji o nazwie "NATO Security and Training Assistance" zaangażowanych będzie ok. 700 żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych i innych krajów wchodzących w skład Sojuszu. Przejmą oni większość obowiązków, które spoczywają na amerykańskiej armii od chwili rozpoczęcia przez Rosję inwazji na Ukrainę.
"Kroki te pomogą NATO lepiej koordynować wysiłki państw zachodnich na rzecz udzielania Ukrainie wsparcia militarnego, a także upodobnią ukraińską armię do sił zbrojnych Sojuszu" - podkreślają źródła "WSJ".
Były stały przedstawiciel USA przy NATO Ivo Daalder wyjaśnił, że za udzielanie pomocy Ukrainie będzie teraz odpowiedzialny sam Sojusz. "Nawet jeśli Stany Zjednoczone zmniejszą lub zaprzestaną wspierać te wysiłki, one nie znikną" - dodał.
Oczekiwania się takie, że nowe działania na rzecz długoterminowego wsparcia Ukrainy zostaną ogłoszone na zbliżającym się szczycie Sojuszu, który odbędzie się w Waszyngtonie w dniach 9-11 lipca.
"WSJ" podkreśla, że prace nad takimi rozwiązaniami rozpoczęły się kilka miesięcy temu, jednak - jak zauważył dziennik - nabrały one szczególnego znaczenia po fatalnym występie prezydenta Joe Bidena podczas debaty telewizyjnej z Donaldem Trumpem.
Mowa o debacie, którą 27 czerwca zorganizowała telewizja CNN (szerzej na jej temat możecie przeczytać TUTAJ). Dyskusja nie poszła po myśli obecnego prezydenta - do tego stopnia, że nawet część jego zwolenników, nie wspominając o przeciwnikach, przyznała, że Joe Biden będzie musiał się wycofać z wyścigu o fotel w Białym Domu.
Do krytycznych głosów wobec Bidena dołączył nawet komitet redakcyjny wpływowego liberalnego dziennika "New York Times", który wezwał go do wycofania się z batalii prezydenckiej. Sztab wyborczy obecnego gospodarza Białego Domu podał jednak, że obecny prezydent nie wycofa się z wyścigu wyborczego.
Wróćmy jednak do Donalda Trumpa i wojny w Ukrainie. Dwa dni przed debatą agencja Reutera podała, że dwóch kluczowych doradców byłego prezydenta USA przedstawiło mu plan zakończenia wojny, na co Trump "zareagował pozytywnie".
Plan ten zakłada, że Kijów zostanie pozbawiony pomocy wojskowej ze strony Waszyngtonu, jeśli nie rozpocznie negocjacji pokojowych z Moskwą. Jednocześnie Ameryka będzie ostrzegać Rosję, że odmowa negocjacji doprowadzi do... wzrostu amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy. Zgodnie z planem, podczas negocjacji pokojowych obie strony muszą uzgodnić zawieszenie broni w oparciu o "istniejącą linię frontu".
Podczas debaty Trump powiedział, że Stany Zjednoczone nie powinny wydawać pieniędzy na wojnę, ponieważ ta w ogóle nie powinna się rozpocząć. Podkreślił, że nie doszłoby do niej, gdyby "prezydentem był ktoś respektowany przez Władimira Putina".
Trump stwierdził, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Waszyngtonu, zabierał ze sobą 60 mld dolarów. Po raz kolejny też podkreślił, że jeśli wygra wybory, to zakończy wojnę w Ukrainie jeszcze przed objęciem urzędu w styczniu 2025 roku.