Władimir Putin otwiera pewnie butelkę szampana w Soczi. Jego antyrewolucja idzie pełną parą i nie mam na myśli wcale Krymu, ale wschód kraju. Krym, na którym jestem od dwóch tygodni, Ukraina straciła już dawno.
Kiedy zobaczyłem zdjęcia, jak grupka młodych ludzi z rosyjskimi flagami skandując" Putin" zablokowała i zmusiła do zawrócenia wojskową kolumnę przemieszczającą się na wschód, stało się jasne, jak będzie wyglądała obrona Ukrainy przed możliwym wkroczeniem wojsk rosyjskich - w ogóle jej nie będzie. Do podobnego zdarzenia doszło w obwodzie Ługańskim. Tam prorosyjscy aktywiści nie dopuścili do wyładowania z platform kolejowych czołgów. Jeżeli grupka demonstrantów zatrzymuje ukraińskie wojsko to znikają złudzenia.
W Doniecku i w Charkowie wychodzą na ulice ludzie i otwarcie żądają pomocy od Putina i przyłączenia do Rosji. Czy coś podobnego jest możliwe w normalnym kraju? Myślę, że to możliwe jedynie w kraju na granicy rozpadu. Sądzę w związku z tym, że z zapowiadanych sankcji Zachodu wobec Kremla nic nie wyjdzie. Raporty wywiadu, które lądują na biurkach rządzących w Berlinie, Paryżu czy Waszyngtonie pewnie odsłaniają poziom dezintegracji Ukrainy, fatalnego stanu wyposażenia i morale żołnierzy.
Putin zrobi na Ukrainie, co zechce, przynajmniej na części Ukrainy.
Wczoraj wieczorem w jednej z telewizji wysłuchałem wystąpienia byłego ukraińskiego ministra obrony Anatolija Hrycenki. Człowiek z opozycji wylewał pomyje na rząd Jaceniuka za brak jakiejkolwiek determinacji w obronie kraju.
Mimo tych niewesołych informacji przyznam, że uwielbiam oglądać telewizje rosyjską. Otwiera mi oczy na świat. Przez ostatnie dwa tygodnie rządowe kanały rosyjskie nie pokazały wypowiedzi ani jednego przeciwnika przyłączenia Krymu do Rosji. Zrozumiałem, że w Bachczysaraju, czy w Symferopolu rozmawiałem z widmami, bo przecież według rosyjskiej telewizji takich ludzi nie ma. Wczoraj rosyjska TV uświadomiła mi, że kiepsko widzę. Widziałem dziesiątki tysięcy protestujących w Moskwie przeciwko wojnie, ale kanał Rossija 24 uświadomił mi, że to były 3 tysiące i to idących pod faszystowską symboliką.
Gdy w Doniecku i Charkowie trwają kilkutysięczne prorosyjskie demonstracje, moskiewska telewizja też wyprowadza mnie z błędu i ogłasza, że wszyscy mieszkańcy jak jeden mąż chcą do Rosji. Gdyby nie rosyjska telewizja, błądziłbym po świecie jak dziecko we mgle.