Kiedy Agnieszka Radwańska wypadła poza pierwszą dziesiątkę rankingu WTA, w mediach spadła na nią fala krytyki. Teraz Polka wraca do wielkiej formy i szykuje się na walkę o ćwierćfinał Wimbledonu. Krytyka nie robi już na mnie wrażenia, staram się po prostu nie zwracać uwagi na pseudoznawców i "wujków dobra rada" - mówi tenisistka w rozmowie z Interią.
Agnieszka Radwańska w poniedziałek będzie walczyć z Serbką Jeleną Janković o miejsce w ćwierćfinale wielkoszlemowego turnieju na trawiastych kotach w Wimbledonie. Tenisistka z Krakowa nie poddała się po spadku w rankingu i zamierza szybko odrobić straty, a w tenisa grać, doki jej starczy zdrowia.
Tomasz Dobiecki, Interia: Czy łatwo jest się odnaleźć po nieco słabszym okresie gry?
Agnieszka Radwańska: Wiadomo, że tych kilka miesięcy było dość ciężkich u mnie. Ta gra nie była taka, jak bym chciała. Choć nie, w sumie gra była, tylko zupełnie się nie przekładała na wyniki meczów, niestety. A wiadomo, że liczy się mecz, a nie trening. I faktycznie dość się męczyłam, bo nie szło tak, jak powinno.
Ale teraz nagle finał w Eastbourne, a tutaj czwarta runda Wimbledonu, to chyba już wyraźna odmiana?
- Mam też taką nadzieję. Nie wiem czy to kwestia nawierzchni - wiadomo, moja ulubiona trawa. Ale na pewno czuję się na korcie dużo lepiej i pewniej, niż w ostatnich miesiącach. A to jednak robi dużą różnicę.
Kiedy wypadła pani poza pierwszą dziesiątkę rankingu, w mediach pojawiła się fala krytyki i czarne scenariusze. A tymczasem na stronie WTA Tour można było przeczytać, że była pani najdłużej sklasyfikowaną zawodniczką w TOP 10 bez przerwy, zaraz po Marii Szarapowej.
- To jest tylko dowód, że nie należy się za bardzo przejmować publikacjami prasowymi na swój temat. Niestety nie świadczy to wszystko najlepiej o poziomie artykułów i niektórych dziennikarzach. Są jednak zawodniczki ze ścisłej czołówki, które w ciągu ostatnich lat ciągle spadają o kilka miejsc i znów wchodzą do dziesiątki. I tak na zmianę ciągle wędrują w jedną i druga stronę, bo nie potrafią utrzymać stale wysokiej formy. W sumie to chyba taka nasz polska mentalność po prostu wychodzi czasem na wierzch, albo media nie mają o czym pisać i tyle. Cokolwiek ja dobrego zrobię, to jest potem przez tydzień szał w internecie, a jak mi się coś nie uda, to jest tydzień krytyki i pretensji. To jest tak naprawdę przerażające.
A jak sobie pani radzi z zainteresowaniem mediów pani osobą i właśnie skrajnymi ocenami w licznych publikacjach?
- W miarę nie robi to już na mnie wrażenia, staram się po prostu nie zwracać na pewne rzeczy uwagi, nie czytać artykułów na mój temat. Na mnie niektórzy pseudoznawcy, pseudodziennikarze czy różni "wujkowie dobra rada" nie robią wrażenia. Często są to ludzie pełni zazdrości, zawiści, myślący, ze są nie wiadomo jakimi ekspertami. Takich ludzi jest dużo, za dużo chyba nawet. Ale albo się ktoś do tego przyzwyczai i nauczy ignorować pewne rzeczy, no i jakoś będzie z tym żył. Albo sobie z tym nie poradzi i może mieć problem.
Pani się udaje tak całkowicie odciąć od medialnych publikacji na jej temat?
- Tak, ja w ogóle nic nie czytam o sobie, zresztą w ogóle nie jestem w internecie. Robię swoje, czyli sprawdzę maile, czasem z bliskimi porozmawiam przez skype’a i jeszcze parę innych rzeczy, a reszta mnie nie obchodzi. Kompletnie w tym nie siedzę i to już od dawna, Chyba sam się tak nauczyłam, że tak dla mojego zdrowia będzie po prostu lepiej. Jeśli już coś do mnie dochodzi z internetu czy prasy, to od moich chłopaków z teamu, czy też od znajomych, rodziny.
Po spadku w rankingu i słabszym okresie, znów gra pani dobrze, co napawa optymizmem na dalszą część sezonu. Czego pani od siebie oczekuje w niej, w czym upatruje motywację?
- Nie będę oryginalna, wiadomo, że główną motywacją są Wielkie Szlemy, to jest główny cel dla każdego. Ale i wiadomo, że jak się gra w jakimkolwiek turnieju, to chce się go wygrać, niezależnie czy mały czy duży. Skoro w Eastbourne byłam w finale, to przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc teraz nie pogardziłabym zwycięstwem.
Może na przykład w Wimbledonie?
- Prawda?! Też jestem za tym. Biorę to w ciemno. W sumie to cel, jak każdy inny prawda?
Po Londynie zaczyna się okres gry na twardych kortach i tak do końca sezonu. To chyba dość korzystny czas dla pani?
- No tak, zdecydowanie ja do betonu nic nie mam, no i będzie też przecież w październiku Azja, która zwykle jest dla mnie szczęśliwa. Znaczy w ubiegłym roku nie była. Także tej jesieni jest jeden plus, że nie ma dużo punktów do obrony, więc prawie wszystko będzie szło na plus. Tak naprawdę to w tych kategoriach patrząc, to zostaje tylko Cincinnati i Montreal, gdzie też był ćwierćfinał, a poza tym to naprawdę pojedyncze punkty niewiele znaczące, więc każdy dobry wynik będzie na plus.