Tajni współpracownicy służb specjalnych PRL w dyplomacji mogą spać spokojnie. Przyjęta przez rząd ustawa o służbie zagranicznej nie rozwiązuje problemu agenturalnej przeszłości dyplomatów, o ile się sami do tego nie przyznali.


Przykładem może być sprawa polskiego ambasadora w Berlinie, Andrzeja Przyłębskiego i teczka TW Wolfgang. Ustawa, która według zapewnień polityków PiS ma oczyścić służbę dyplomatyczną ze złogów PRL-u, w ogóle nie uwzględnia takiej sytuacji. Pomija bowiem osoby, które współpracowały ze służbami, ale się tego wypierają lub to ukryły. Nie kryje tego sam minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Dopóki nie zachodzi się postępowanie lustracyjne, nie jest objęty tą ustawą. Ta ustawa dotyczy ludzi, którzy podjęli współpracę, którzy się do tego przyznali - przyznaje szef MSZ.

W ustawie nie ma mowy o weryfikowaniu oświadczeń czy o przyspieszeniu tej weryfikacji. IPN ma jedynie w ciągu 14 dni przekazać informację, jakie oświadczenie złożył dany dyplomata. Nic więcej. To ma być informacja z zasobu administracyjnego - co jest w oświadczeniu dyplomaty a nie z zasobu archiwalnego, czyli czy jest np. teczka personalna - jak w przypadku ambasadora Przyłębskiego.

Według rozmówców Mariusza Piekarskiego w IPN, jeśli rząd chciałby przyspieszyć lustrację dyplomatów, powinien dopisać przynajmniej ambasadorów do listy osób, których oświadczenia są weryfikowane w pierwszej kolejności.

(mpw)