10 osób zginęło, a 15 zostało rannych w wyniku eksplozji, do której doszło na placu Sultanahmet w historycznej dzielnicy Stambułu. Prezydent Turcji potwierdził, że ofiary to Niemcy i Turcy. Wśród rannych jest Norweg i Peruwiańczyk. Niemiecka gazeta "Bild", pisze o 9 zabitych niemieckich turystach. O przeprowadzenie zamachu podejrzewany jest terrorysta z Państwa Islamskiego.
Zamach miała przeprowadzić kobieta, która wmieszała się w grupę niemieckich turystów, a następnie wysadziła. To wciąż nieoficjalne doniesienia z miejsca eksplozji.
Prezydent Turcji oświadczył, że służby podejrzewają, iż zamachowiec pochodził w Syrii.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Niemiec już wydało ostrzeżenie dla turystów, by unikali historycznych miejsc w Stambule.
W obawie przed powtórnym wybuchem policja zamknęła plac Sultanahmet. Na miejsce przyjechało wiele wozów policyjnych i karetek pogotowia; na niebie widać było policyjny śmigłowiec.
Jedna z turystek opowiadała, że "eksplozja była tak silna, że ziemia się zatrzęsła", a ona wraz z córką ukryła się w sąsiednim budynku. Detonacja była słyszana i odczuwana na oddalonym o kilka kilometrów placu Taksim - relacjonowali świadkowie.
Władze badają rodzaj użytego materiału wybuchowego i prowadzą śledztwo mające ustalić sprawców.
W pobliżu miejsca eksplozji znajdują się popularne wśród turystów obiekty - Hagia Sophia i Błękitny Meczet.
Rocznie Stambuł odwiedza prawie 10 mln turystów. Szef stowarzyszenia turystycznego Sultanahmet powiedział dziennikowi "Hurriyet", że atak jest "wielkim ciosem dla turystyki w regionie".
W tej okolicy jest 7 tysięcy hoteli. Teraz turyści chcą stąd wyjechać. Już szukają biletów, by wrócić do swych krajów. Ta eksplozja oznacza, że rok 2016 dla nas się skończył - powiedział.
(j.)