"Prezydent Emmanuel Macron rozpoczął wyścig z czasem, po największych od pół wieku zamieszkach w Paryżu" - tak wiele gazet we Francji komentuje gorączkowe próby prezydenta Emmanuela Macrona na znalezienie sposobu na położenie kresu trwającej od ponad dwóch tygodni fali protestów, przeciwko prowadzonej przez niego polityce.

W poniedziałek premier Edouard Philippe ma rozpocząć  - na polecenie Emmanuela Macrona - konsultacje z szefami największych francuskich partii politycznych. Celem jest znalezienie sposobu na zatrzymanie fali protestów i starć ulicznych.

Radykalna prawica i skrajna lewica żądają przedterminowych wyborów. Umiarkowana prawica - obniżki podatków.

Polityczne konsultacje mogą zostać przerwane późnym popołudniem w poniedziałek, żeby szef rządu Francji mógł spotkać się z przedstawicielami ruchu "żółtych kamizelek". Pod warunkiem, że będzie taka wola ze strony protestujących. Wielu komentatorów ostrzega, że Emmanuel Macron ma tylko pięć dni na wyjście z politycznego kryzysu. "Żółte kamizelki" grożą, że w przeciwnym razie w najbliższą sobotę może dojść w Paryżu do zamieszek na jeszcze większą skalę, niż te w ostatnią sobotę.

Milczący Macron

Wielu komentatorów dziwi milczenie prezydenta Francji. Parę zdań o protestach powiedział w ostatnią sobotę podczas szczytu G20. Z kolei w niedzielę oglądał zniszczony po demonstracjach Paryż. Wszystko wskazuje na to, że prezydent zrzucił cały ciężar odpowiedzialności za szuanie wyjścia z kryzysu politycznego, na barki premiera Francji. Polityk ten może okazać się kozłem ofiarnym całej sytuacji, jeżeli zaplanowane na najbliższy weekend protesty odbędą się. Macron może nawet zażądać jego dymisji.  

Zdaniem komentatorów, dzięki takiemu posunięciu, uwaga opinii publicznej skoncentruje się na rządzie, a prezydent Macron będzie miał chwilę politycznego wytchnienia.

Jak wynika z najnowszych sondaży większość Francuzów uważa, że to prezydent powinien zatrzymać chaos spowodowany protestami.

(ug)