Francuski prezydent Emmanuel Macron polecił premierowi Edouardowi Philippe przeprowadzenie rozmów z liderami politycznymi i przedstawicielami "żółtych kamizelek", które przez weekend protestowały przeciwko podwyżkom cen benzyny.

Sobota w Paryżu upłynęła pod znakiem chaosu i starć. Po raz kolejny na ulice wyszły "żółte kamizelki" - apolityczny ruch sprzeciwiający się głównie podwyżkom cen paliw.

Manifestacje wymknęły się spod kontroli. Protestujący wdarli się w sobotę do najbogatszych dzielnic stolicy Francji, podpalali samochody, obrabowali butiki i rozbili wiele witryn sklepowych. Zdewastowany został także słynny Łuk Triumfalny.

W odpowiedzi na akcje protestujących, brutalnie odpowiedziały siły szturmowe policji. Użyto m.in. gazu łzawiącego. Zatrzymano ponad 400 osób, a 133 zostały ranne. Niektórzy eksperci twierdzą, że to największe zamieszki w Paryżu od czasu protestów w 1968 roku.

W związku z napiętą sytuacją w kraju Emmanuel Macron spotkał się w niedzielę z członkami rządu. Ministrowi spraw wewnętrznych polecił przygotowanie służb na kolejne protesty, z kolei premierowi Philippe kazał rozpocząć rozmowy z "żółtymi kamizelkami" i z czołowymi politykami. Rzecznik rządu mówił, że we Francji może zostać wprowadzony stan wyjątkowy, jednak Pałac Elizejski zaprzeczył, że w ogóle rozmawiano o takiej możliwości.

"Żółte kamizelki" to ruch zrzeszający osoby z każdej strony politycznej. Obywateli łączy sprzeciw wobec liberalnej i prorynkowej polityki Emmanuela Macrona. Wielu uważa, że jego prezydentura służy głównie najbogatszym i dużym biznesom, kiedy w kraju coraz słabsi stają są najbiedniejsi i klasa średnia. Manifestanci domagają się podwyżki płacy minimalnej do 1300 euro netto miesięcznie, ustanowienia najniższej emerytury w wysokości 1200 euro, zamrożenia podatków od paliwa, a także bardziej sprawiedliwej progresji podatkowej, która odciąży mniej zamożnych.

Poparcie dla Macrona regularnie spada i obecnie ufa mu tylko 26 proc. Francuzów. W trakcie jego prezydentury przez kraj przetoczyło się wiele protestów. Strajkowali kolejarze, którzy nie chcieli prywatyzacji SNCF. Protestowali emeryci przeciwko planom opodatkowania ich zasiłków. Demonstrowały związki zawodowe i organizacje pracownicze, które nie zgadzały się z reformami, które ograniczającymi ich prawa.

Sprzeciw wobec Macrona to także okazja dla ugrupowań skrajnych we francuskim parlamencie. Zarówno szefowa skrajnej prawicy Marine Le Pen, jak i lider radykalnej lewicy Jean-Luc Melenchon wezwali do wycofania podwyżek paliwowych, a także do zorganizowania przedwczesnych wyborów.

Rząd traci kontrolę, to przerażające. Nie może do tego dojść. Być może armia powinna interweniować - mówił paryżanin Claude w rozmowie z agencją Reutera.