Historia pamięta mnóstwo skandali i skandalików wokół wyróżnień Amerykańskiej Akademii Filmowej - szczególnie częstych po przekroczeniu przez Oscara magicznej „czterdziestki”. Oto najbardziej pikantne z nich.
Bez wątpienia jeden z największych skandali podczas ceremonii wręczania statuetek zgotował Marlon Brando. Aktor nagrodzony za wybitną kreację Vita Corleone w "Ojcu chrzestnym" odmówił przyjęcia nagrody. Być może nie wywołałoby to aż tak wielkiego poruszenia, gdyby nie fakt, że był akt sprzeciwu wobec dyskryminacji rdzennych mieszkańców Ameryki. Brando wysłał na galę oscarową młodą Indiankę Sacheen Littlefeather. Kobieta w stroju Apaczów miała odczytać ze sceny kilkunastostronicową przemowę przygotowaną na tę okazję przez hollywoodzkiego gwiazdora. Ostatecznie jednak wymuszono na niej znacznie krótsze i improwizowane wystąpienie.
Pewien nagi incydent wywołał prawdziwą konsternację wśród uczestników oscarowej ceremonii w 1974 roku. Gdy za plecami Davida Nivena przebiegł rozebrany do rosołu widz, na sali wybuchł podszyty szokiem śmiech. Niczego nieświadomy brytyjski aktor zapowiadał w tym momencie królową ekranu - Elizabeth Taylor. Gdy Niven zorientował się, kto rozruszał dość sztywną ceremonię, zachował fason i rzekł: "Być może ten mężczyzna potrafi wywołać śmiech tylko rozbierając się i pokazując swoje niedoskonałości!" Radosnym golasem okazał się Robert Opel, początkujący komik i fotograf.
W lawinie oscarowych skandali jest także polski akcent. Mowa o incydencie ze Zbigniewem Rybczyńskim w roli głównej. Autor nagrodzonego przez Akademię w 1983 roku, krótkometrażowego "Tanga" po odebraniu statuetki postanowił przewietrzyć się i wyjść na papierosa. Jak się okazało, była to wyprawa w jedną stronę. Nasz artysta został zatrzymany przez ochroniarzy, kiedy próbował wrócić na salę. Bezskutecznie przekonywał ich, że jest laureatem Oscara. Jego długie włosy, T-shirt i białe tenisówki nie pomogły w uwiarygodnieniu tej wersji. W końcu doszło do bójki. Rybczyński, zamiast na gali, wylądował w policyjnym areszcie. Po latach wspominał, że potraktowano go co najmniej tak, jakby zabił prezydenta.
Wiele lat temu poważną oscarową gafę zaliczył Steven Spielberg, którego film "Lincoln" walczył w ubiegłym roku o statuetkę aż w 12 kategoriach. W 1975 roku reżyser był przekonany, że będzie nominowany za "Szczęki". Chcąc uwiecznić moment chwały, zaprosił kolegów z ekipy filmowej na ogłaszanie oscarowych pretendentów. Kamera uchwyciła jego reakcję na wieść, że nie dostał nominacji w kategorii najlepszy reżyser. Filmowiec bynajmniej nie robił dobrej miny do złej gry i rozczarowany wydusił: Nie mogę w to uwierzyć. Woleli Felliniego ode mnie.
W 1985 roku scenarzysta Robert Towne wpuścił członków Akademii w maliny. Zdegustowany swobodą, z jaką zmodyfikowano jego scenariusz do filmu "Greystoke: Legenda Tarzana", nie chciał się pod nim podpisać własnym nazwiskiem. W napisach końcowych umieścić imię swojego psa P.H.Vazaka. Tymczasem niczego nieświadome jury nominowało go do Oscara.
Spore kontrowersje na rozdaniu Oscarów wywołała swego czasu Cher. Odbierając w 1988 roku nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę w filmie "Wpływ księżyca", wystąpiła w czarnej, tiulowej sukni. Kreacja była prześwitująca, bez problemu więc dostrzeżono, że gwiazda nie założyła bielizny. Ekstrawagancką garderobę Cher, a raczej jej niekompletność komentowali później nawet najpoważniejsi krytycy filmowi.
W pamięć śledzących oscarowe zmagania zapadł także niefortunny żart prowadzącego w 1995 roku galę Davida Latermanna. Komik sypał dowcipami z rękawa i, mówiąc delikatnie, trochę się zagalopował. W pewnym momencie zaczął naśmiewać się z Umy Thurman i Oprah Winfrey, powtarzając na przemian ich nietypowe imiona "Oprah, Uma, Oprah, Uma". O ile gwiazda "Pulp Fiction" nie poczuła się specjalnie urażona, to ikona amerykańskiej telewizji wręcz przeciwnie. Jej relacje z Lettermanem nie były najlepsze przez kolejne 10 lat. Dopiero po dekadzie Winfrey pojawiła się w programie komika. Podarowała mu także prezent w postaci oprawionego zdjęcia. Na fotografii oprócz niej była... Uma Thurman.
Wspominając oscarowe skandale, trudno nie wspomnieć o Romanie Polańskim, który w 2003 roku był nominowany w kategorii "Najlepszy reżyser" za film "Pianista". Wygrał, ale nie mógł odebrać statuetki osobiście w związku z ciążącymi na nim zarzutami gwałtu na nieletniej. Ogłoszenie jego zwycięstwa wywołało jednak w Kodak Theatre donośny aplauz. Brawa na stojąco biła nie tylko obsada filmu Polańskiego, ale także m.in. rywalizujący z Polakiem Martin Scorsese.
Dwa lata temu nie lada skandal wywołał brytyjski komik Sacha Baron Cohen. Wykorzystał galę do promocji swojej produkcji filmowej i pojawił się na czerwonym dywanie w stroju tytułowego dyktatora. Przyniósł ze sobą urnę i oświadczył reporterowi, że są w niej prochy Kim Dzong Ila. Chwilę później Cohen "przypadkiem" wysypał jej zawartość na garnitur dziennikarza Ryana Seacresta. Kim bardzo chciał przyjść na galę - wyjaśnił. Odciągany przez ochroniarzy na odchodne rzucił: Jeśli ktoś cię teraz zapyta, co masz na sobie, możesz odpowiedzieć, że Kim Dzong Ila!
Subiektywną listę oscarowych skandali uzupełnia reżyser Michael Moore, który w 2002 roku odbierał Oscara za najlepszy dokument dla "Zabaw z bronią". Słynący ze swojej niechęci do prezydenta George'a W. Busha, zamiast tradycyjnych podziękowań wyraził swój sprzeciw wobec polityki 43. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Krzyknął z mównicy: "Wstyd, panie Bush!". Nie spotkało się to przychylnością części publiczności, która odpowiedziała gwizdami i buczeniem. Reżysera nie udało się zagłuszyć jednak nawet orkiestrze. Po tym incydencie nikogo nie powinno dziwić, że następny dokument Moore’a "Fahrenheit 9.11", dostał nagrodę w Cannes, ale nie otrzymał żadnej nominacji do Oscara.
Wielką wpadką zakończyła się ceremonia w 2017 roku - najpierw ogłoszono, że najlepszym filmem został "La La Land" Damiena Chazelle, a po chwili sprostowano, że chodzi jednak o... "Moonlight" Barry'ego Jenkinsa.