Dużo kina w starym, dobrym stylu, mniej filmów eksperymentalnych. Do których obrazów będzie należeć ta oscarowa noc? Które warto obejrzeć niezależnie od werdyktu Akademii?
"Big Short" nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film to lektura obowiązkowa. Chcesz wiedzieć, jak doszło do światowego kryzysu, kto na nim zarobił, i jak kantują nas banki - zobacz koniecznie.
Tematyka podana tu jest może nie do końca lekko (ten film dosłownie "fabularnie pędzi", wymaga najwyższego skupienia), ale jednocześnie nie brakuje tu wdzięku i humoru (przykładem scenki z celebrytami objaśniającymi zawiłości ekonomii). Wciąga, momentami bawi, ale też przestrasza. Bo nie pozostawia złudzeń: oszustwo trwa, a my nie jesteśmy tego świadomi.
Dodajmy do tego doskonałe aktorstwo, nienaganny montaż i scenariusz. Tylko jedno się tu nie zgadza - użyty w filmie cytat Murakamiego: "Każdy z nas, w głębi serca czeka na koniec świata". My czekamy tylko na Oscara dla "Big Short".
To film dotykający bolesnego tematu z ogromną klasą. Historia dziennikarskiego śledztwa dotyczącego pedofilii wśród bostońskich duchownych opowiedziana jest w sposób zdecydowanie niehollywoodzki. Bez wyciskania łez, sztucznego podkręcania napięcia, ideologicznej nadbudowy i odwoływania się do najniższych instynktów widza.
W gruncie rzeczy jest to też opowieść o dziennikarstwie, za jakim wszyscy tęsknimy - pozbawionym gwiazdorstwa, merytorycznym, odważnym, pełnym pasji, przekładającym jakość informacji nad szybkość ich podawania. Takim, którego wartość nie jest mierzona jedynie w sprzedanych egzemplarzach pisma czy odsłonach strony internetowej.
Mimo tych niewątpliwych atutów, "Spotlight" pewnie statuetki dla najlepszego filmu nie zgarnie. To kino w starym, amerykańskim stylu, ale może to być mu policzone jako wada. Na Oscara może jednak liczyć aktor drugoplanowy - znakomity Mark Ruffalo. Trzymamy kciuki.
Film Alejandro Gonzalesa Innaritu zgarnie najprawdopodobniej statuetki w większości najważniejszych kategorii. Czy to znaczy, że jest dziełem wybitnym i takim, które przejdzie do historii kina? To akurat nie jest takie oczywiste. Nie od dziś wszak wiadomo, że od wzniosłości do śmieszności tylko jeden krok. Momentami można odnieść wrażenie, że twórcy o tym zapomnieli i poszli nawet nie o jeden, ale o kilka mostów za daleko.
Na zdecydowany plus dobre aktorstwo (nam podoba się najbardziej wcale nie Leonardo DiCaprio, a Tom Hardy), i nastrojowa ścieżka dźwiękowa.
Trudno byłoby też nie docenić wizualnej strony tego filmu. Dzika i drapieżna przyroda, z którą zmagają się główni bohaterowie widziana okiem kamery Emmanuela Lubezkiego przyciąga wzrok, zachwyca, wzrusza, a momentami przeraża. Jest tylko pewne ale. Kadry ze "Zjawy" wydają się znajome. To dobrze, że reżyser czerpał od najlepszych, ale powstaje pytania: to tylko inspiracja Andriejem Tarkowskim, czy już plagiat? Sami oceńcie.
Ten obraz pozostaje na uboczu oscarowego wyścigu. Nie jest naszpikowany wielkimi gwiazdami, nie oszałamia widzów efektami specjalnymi. Ale wygrywa bezpretensjonalnością, urokiem, unoszącą się w powietrzu nostalgią. I ujmuje prostą historią irlandzkiej emigrantki, której przyszło dokonać wyboru między dwoma światami - tym oswojonym, osadzonym na rodzinnej, irlandzkiej ziemi, a tym nowym: nowojorskim, tętniącym, przyprawiającym o dreszcz emocji.
Oczywiście nie ma się co oszukiwać: "Brooklyn" to nie jest film odkrywczy. To po prostu melodramat, który ma wzruszać. I takie emocje właśnie wzbudza, nie tylko u żeńskiej części widowni.
Czy można opowiedzieć na ekranie straszną historię dając widzowi mnóstwo nadziei? Twórcy filmu "Pokój" udowodnili, że jest to możliwe. Udało im się uniknąć banalnego powtórzenia schematu, do którego - jakkolwiek źle to nie brzmi - jesteśmy już przez media przyzwyczajeni: dewiant porywa młodą kobietę, więzi ją w koszmarnych warunkach, a po kilku latach sprawa wychodzi na jaw.
Mimo że "Pokój" to najprawdopodobniej film najbardziej trzymający w napięciu spośród wszystkich nominowanych, to jednak traktuje temat z niezwykłym wyczuciem, subtelnością, nie epatuje okrucieństwem. Na plus druga część filmu poświęcona (uwaga spoiler!) niełatwemu życiu po przeżytym piekle: w otoczeniu histerycznej reakcji mediów i środowiska.
Wszystkich, którzy są znudzeni oglądaniem skrojonym pod hollywoodzki gust filmów o Holokauście uspokajamy - to nie jest ta kategoria. Obraz László Nemesa to jeden wielki eksperyment - odważny i pod wieloma względami ryzykowny. Reżyser wprowadza nas w sam środek piekła - razem z kamerą podążamy krok w krok za Szawłem Ausländerem, członkiem Sonderkommando w obozie Auschwitz. Patrzymy na okropieństwa Holokaustu nie z lotu ptaka, ale przez pryzmat historii pojedynczego człowieka - pełnej tajemnic i niejasności, pozbawionej dydaktyzmu i morału, a co ważne - do głębi poruszającej i zostającej z nami na długo.
Oscar w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny będzie w pełni zasłużony.