Amerykańska Akademia jaka jest, każdy widzi. Czasami pokazuje piękny umysł, a innym razem jej decyzje to seria niefortunnych zdarzeń. Również w tym roku nie brakuje filmów, których pominięcie lub niedocenienie trudno wytłumaczyć. Oto najbardziej jaskrawe przypadki.
W euforii wywołanej przez rekordową ilość nominacji dla Polaków nie powinniśmy zapominać o tym, że w oscarowym wyścigu wystawiliśmy w tym roku jeszcze jednego bardzo mocnego kandydata. To "Powstanie Warszawskie" - niezwykły fabularyzowany dokument zmontowany w całości z powstańczych kronik. Obraz odpadł już na etapie preselekcji - dlaczego? Powiedzmy to wprost - Akademia popełniła koszmarny i niewytłumaczalny błąd. Z pewnością nie pierwszy i nie ostatni. Gdyby taki film nakręcili Amerykanie to z pewnością dostałby Oscara. Polski obraz przepadł mimo innowacyjności i uniwersalności. Nie trzeba być specem od PW, by poczuć atmosferę, jaką niosą ze sobą pełne prawdy i wojennej grozy kadry tego filmu.
Pełna zgoda - "Interstellar" ma pięć nominacji do Oscara, ale jednak dość pobocznych. Obraz reż. Christiana Nolana ma szansę na statuetkę w kategoriach efekty specjalne, scenografia, dźwięk, montaż dźwięku i muzyka oryginalna (chyba obrazilibyśmy się, gdyby nie doceniono monumentalnego soundtracka Hansa Zimmera). Ale mały niedosyt jest. "Interstellar" (nawet jeśli zgodzimy się z zarzutami, że ma scenariuszowe luki), to kwintesencja kina wizjonerskiego (tak, pokusimy się o to stwierdzenie), a już na pewno otwierającego wyobraźnię. Film mógłby spokojnie znaleźć się w gronie najlepszej "ósemki", choćby zamiast do bólu sztampowej "Teorii wszystkiego". Może jednak po zeszłorocznym, dość dyskusyjnym triumfie "Grawitacji", Akademia ma przesyt tematyki sci-fi.
Tylko jedna nominacja dla "Zaginionej dziewczyny" (za pierwszoplanową rolę dla znakomitej Rosamund Pike) to spore rozczarowanie. David Fincher nakręcił naprawdę świetny, utrzymany w hitchcockowskim duchu dreszczowiec, konsekwentnie trzymający się zasady: "zaczynamy od trzęsienia ziemi, potem napięcie rośnie". Mięsiste i bardzo zaskakujące kino na podstawie książki Gillian Flynn, zasługuje na trochę więcej wyróżnień - choćby za scenariusz adaptowany i bardzo sprawną reżyserię. Trochę szkoda...
Nie miejmy wielkich złudzeń. Wyróżnienia nominacją do Oscara dla jednego z najbardziej niszowych reżyserów świata - Jima Jarmuscha - raczej nie sposób było się spodziewać. Tematyka wampiryczna też raczej nie należy do tej ulubionej przez akademików. Ale obraz "Tylko kochankowie przeżyją", niebanalne love story, w którym widać zabawę konwencją, mógłby być chociaż nominowany do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej w kategorii "najlepszy scenariusz oryginalny". To film, który wprowadza w trans. Pewnie nie dla każdego, ale jak już kogoś zauroczy - to po uszy.
"A Most Violent Year" - polscy widzowie jeszcze nie mieli okazji zobaczyć tego obrazu w reż. J.C. Chandora, ale wspominamy o nim, bo ten tytuł pojawia się w amerykańskiej prasie na liście niesprawiedliwie pominiętych przez Akademię. Ten kryminał osadzony w nowojorskich realiach, na początku lat 80, jest chwalony przede wszystkim za popisową grę aktorską. Dlatego sporym zaskoczeniem był brak nominacji za drugoplanową rolę za Jessicy Chastain, ale także dla pierwszoplanowego aktora - Oscara Isaaca.
A na koniec - "Pod skórą" - kolejny film, który nie miał jeszcze u nas premiery, ale za Oceanem pojawiają się głosy, że pominięcie go przy nominacjach jest co najmniej krzywdzące. Jedni uważają, że obraz opowiadający historię pięknej Laury (w tej roli Scarlett Johansson), która "poluje" na samotnych mężczyzn, został zrobiony po mistrzowsku. Dla innych - to tylko popłuczyny po Lynchu. Czy zignorowanie dzieła Jonathana Glazera to pomyłka? Dowiemy się, gdy film wejdzie do polskich kin. Jedno jest pewne, ten tytuł warto zapamiętać, mimo że nie zgarnie ani jednego Oscara.