Trochę tu czarnego humoru, trochę groteski, trochę oniryzmu. Bez wątpienia – jeden wielki „film-wariactwo”. Jeszcze nie widzieliście „Birdmana”? Nadal jest w kinach. Zobaczyć zdecydowanie warto.
Ta czarna komedia, z fabułą osadzoną na pograniczu jawy i snu, to najpoważniejszy kandydat do tegorocznego Oscara, w tym w kategorii "najlepszy film". Poziom "odklejenia" najnowszego obrazu w reż. Alejandro Gonzalesa Inarritu wcale nie musiał przypaść do gustu akademikom. Branżowy temat jednak "zażarł"! A z zachwytu pieją nie tylko krytycy. Bo przyjemności oglądania nie psuje widzowi nawet kołatająca przez cały seans w głowie myśl: "O czym właściwie jest ten film?"
Wydawałoby się, że tematyka jest jasno określona: "Birdman" traktuje o przemijającej sławie, związanej z tym frustracji i żądzy sukcesu. Głównego bohatera, aktora, widz poznaje u schyłku jego kariery zawodowej, która zbiega się z budzącym się, obsesyjnym marzeniem o ponownym rozwinięciu skrzydeł. Tylko już niekoniecznie tych należących do komiksowego ptaszyska, w którego postać tytułowy bohater wcielał się przez lata. Ta rola, choć przyniosła Rigganowi Thomsonowi popularność, nie przyćmiła jego ambicji, pragnień, by zrobić w swoim artystyczny życiu coś poważnego, wartościowszego, co przynajmniej otrze się "o wielką, prawdziwą sztukę". A czym ona jest? To tylko jeden z wielu podsuniętych tematów do rozważań. A ich co niemiara: rywalizacja, kompleksy ukryte pod maską pewności siebie, trudne relacje międzyludzkie, wynikające często z nieposkromionego ego. O to ostatnie posądza w sposób dosadny "Birdmana" jego córka. "Mylisz miłość z podziwem" - wykrzykuje pełnokrwista w roli latorośli Emma Stone. Ale prawda jest taka, że zaistnieć chce tu każdy: nie tylko artysta, ale także ten, który jego poczynania opisuje w teatralnej recenzji.
Wątków w "Birdmanie" jest tak wiele, że można stracić rezon. Ale tylko po to, by po chwili odnaleźć w tej plątaninie sens, wyłapać zdanie-perełkę, postawić pytanie: dlaczego nikt z bohaterów nie wie, kim jest i dlaczego się tu znalazł, czemu się aż tak bardzo boi, że znaczy na świecie niewiele i czy ja - widz, mam tak samo, czy też jestem na skraju obłędu i rozpaczy, "wściekłości i wrzasku"? Nic nowego? Nawet jeśli, to nie było jeszcze nic opakowanego w tak umykającą wszelkim regułom formę. Konwencjonalnie nie jest już od samego początku (chyba że otwierająca film scena lewitacji to dla kogoś schemat nad schematy). A potem jest już tylko dynamika, mimo że sfilmowane to wszystko w jednym ujęciu! Kamera wiruje, biega, tańczy, krąży za postaciami. Aż w głowie się kręci. Jak na karuzeli. Z wariatami.
"Birdman". Piękny film o szaleństwie. Czyli prawie dla każdego.