"To jest propozycja nie od odrzucenia" - usłyszałem w telefonie. Chwile potem wiedziałem, że nie mam ochoty niczego odrzucać. Wyprawa do Władysława Kozakiewicza po dźwięk kozy - to nie jest coś, co zdarza się często.
Krótki telefon potwierdzający do słynnego tyczkarza. Kiedy po drugiej stronie usłyszałem pełen entuzjazmu głos, wiedziałem, że warto wybrać się na tę wyprawę. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział czy napisał, że nastawiałem się na 120 przygód po drodze - autostradowe połączenie Poznania z Hanowerem sprawiło, że za największe wydarzenie w czasie tej wyprawy musi ujść postój dla rozprostowania kości.
Dzięki temu jednak miałem więcej czasu na rozmowę z Władysławem Kozakiewiczem. Słynny sportowiec jak zawsze pełen temperamentu i z nieodzownym uśmiechem na ustach przyjął mnie serdecznie w swoim ogrodzie. Przed nagraniem wchodziliśmy w klimat rozglądając się po ogrodzie, czy zza któregoś krzaczka nie wyskoczy Koziołek Matołek. A i las nieopodal sprawiał wrażenie, że bohatera z opowieści Makuszyńskiego może wystrzelić w każdej chwili. Nic takiego jednak się nie stało, więc zaczęliśmy wywoływać główną postać bajki.
"Kto ten dzielny? Kto się zgłasza?" - mimo donośnego głosu obecnego trenera młodych sportowców las i ogród wspomagane wiatrem tak bardzo chciały brać udział w nagraniu, że musieliśmy uciekać do domu i wspomagać się kocem by wyciszyć dźwięki natury. Natury bliskiej Matołkowi, ale przeszkadzającej jakości nagrania.
Pan Władysław z entuzjazmem powtarzał swoją kwestię. Stwierdził przy tym, że "120 przygód Koziołka Matołka" to jego ulubiona bajka z dzieciństwa. Do tego w Polsce nazywany Kozakiem, zagranicą częściej słyszał ksywę Koza, lub adekwatne do kraju tłumaczenie tej właśnie nazwy zwierzęcia. Opowiadał mi to z dumą, tłumacząc, że w związku z tym nic lepszego w kwestii bajek nie mogło mu się trafić niż zagrać kozę w "Koziołku Matołku". Myślę, że ten entuzjazm w krótkiej kwestii słychać donośnie...